Strony

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 25: Prosto w serce

Wreszcie, po skończonej kolacji, przy której Jedi i Amidala lepiej się poznali z rodziną Haruunów, a  także kąpieli w drewnianej misce Obi-Wan udał się spać.
Siedział na swoim łóżku ze spuszczoną głową - nie chciał, a raczej nie potrafił teraz zasnąć. Postanowił więc wyjść na korytarz.
Drewniana podłoga skrzypiała pod jego nogami. W domu było całkowicie ciemno, mimo, że zegar wskazywał godzinę 22:30. Wszyscy już spali.
Obi-Wan bał się położyć. Nie chciał, żeby znowu mi się to przyśniło... sen, a raczej wizja, która męczyła go od kilku dni. Dom w płomieniach, mała dziewczynka, rodzice, nastolatka... wszystko spłonęło.
- Nie, nie... - szeptał do siebie łapiąc się za głowę.
Jego oddech zrobił się ciężki. Zaczął czujnie rozglądać się dookoła. Nie wiedział, co się dzieje.
- Zachowaj spokój. Jesteś Jedi - usłyszał znajomy głos - Czy nie tego cię uczyłem? 
Chwila... Kenobi znał ten głos. Wspomnienia... wspomnienia sprzed dziesięciu lat...
- Tak, mój młody padawanie. 
- Qui-Gon? To ty, prawda?
W korytarzy rozległ się lekki szum - wiatr. Czy to jego dawny mistrz? Czy te wizje są w jakiś sposób z nim związane...?
- Mistrzu... wiesz, co oznaczają te wizje, prawda? To ty je zesłałeś. Chcesz mi coś powiedzieć.
- Tak, ja. Te wizje dotyczą mojej rodziny. Mieszkają na Sverran, planecie położonej w układzie Steyvan. Mój brat z rodziną... 
- Czy to, co mi pokazałeś... już się wydarzyło? - przerwał mu Obi-Wan.
- Nie, ale może. Ale może, ale może... - głos Qui-Gona poniósł się echem po korytarzu i zniknął razem z powiewem wiatru.
Kenobi nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spotkał właśnie ducha... który wali prosto z mostu: "Uratuj moją rodzinę!". Ale z drugiej strony ten "duch" był jego dawnym, a może nawet aktualnym mistrzem...
Usiadł ciężko na drewnianej podłodze pokrytej piaskiem. Schował głowę, a łzy pociekły mu po policzkach.
- Co się stało? - usłyszał nagle dziewczęcy głos.
- Nic - otarł łzy. Nie mógł przecież pokazać, że płacze, tym bardziej, że jest Jedi - tak sobie siedzę.
- Mhm, jasne - przewróciła oczami Olla.
- Co? A ty co tu robisz? - Kenobi uniósł lewą brew.
- Mam bardzo dobry słuch - zaśmiała się - A poza tym wyszłam napoić konie.
Rzeczywiście, w stajni obok domu (która była większa niż chatka, nawiasem mówiąc) tłoczyło się z 30 koni, a na łące oddalonej o kilometr od posiadłości pasło się stado krów. Haruunowie mieli też inne zwierzęta, między innymi kury, kaczki i ptactwo nielotne, ale także świnie, a nawet kangura, chociaż nie bardzo pasował do klimatu.
- Tak? Ja podobno też. Ale na razie mam masę problemów.
- Jakich? - spytała Olla. Obi-Wan wiedział, że nie powinien jej tego mówić, ale czuł wielką potrzebę wyżalenia się komuś. Poza tym ta dziewczyna była taka... ciepła i miła. Wiedział, że może jej powiedzieć wszystko co mu siedzi w głowie, a ona nie wygada. Była godna zaufania.
- Mój mistrz, który już nie żyje... - zaczął opornie - to znaczy... ja jestem Jedi, więc miałem mistrza.  On zginął, zabity przez lorda Sithów... i po dziesięciu latach od jego śmierci miewam wizje.
Obejrzał się na koleżankę, która doskonale i z uwagą słuchała.
- To jest... jakby dom, rodzina, i nagle ten ogień... Wszystko płonie! Rozumiesz? Tam była taka mała dziewczynka...
- Cii... spokojnie - pogłaskała go po ramieniu - mogę Ci pomóc. Ale teraz idź spać. Nie przemęczaj się - lekko się uśmiechnęła, co wprawiło Obi-Wana w lepszy nastrój - Jutro wezmę cię na spacer po rumianek, na łąkę.
- Dzięki. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty.
- A znasz w ogóle jakieś inne dziewczyny? Poza tą togrutanką i królową? - spytała.
- Mam padawankę... - spojrzał na jej minę. Najwyraźniej rozumiała - Ma na imię May. Ostatnio uciekła mi... nie wiem co jej się w tej pustej głowie poprzewracało, ale strasznie się martwię. Zabrała ze sobą też siedmiolatkę, a my nie mamy z nią kontaktu.
- Mój ojciec coś kombinuje Chyba gdzieś tu mamy jakieś lądowisko. Ale ono jest wybudowane przez Republikę. I daleko stąd.
- Pług konny macie - powiedział z nadzieją w głosie. Ale Olla tylko westchnęła.
- Idź się położyć, i nie martw się. Pomogę ci - po czym odeszła.
Patrzył za nią jeszcze przez minutę.  Była taka... Niesamowia. Idealna. Coś, jakaś... strzała? Nieodczuwalne przez całe życie uczucie trafiło go... prosto w serce.

***

Laurel stała przed radą Jedi. Dziś rano dostała nakaz ze świątyni: ona i May wraz z Hanem mieli się stawić przed najwyższymi mistrzami. Była wrażliwa na moc. A poza tym te dziwne wizje... były takie dokładne! Wiedziała niektóre rzeczy co do sekundy. 
Ale mimo tego teraz czuła się bezradna. Stała przed jedenastoma potężnymi mistrzami i mistrzyniami. Wbijali w nią lodowato zimny wzrok.
- Dziewczynkę przyjąć musimy. Mocą silna jest - rozpoczął obrady Yoda. Stanowczym gestem zadecydował o losie tej dziewczynki.
- Mistrzu... ona jest bliźniaczą siostrą Hana Solo - May wskazała na swojego młodszego brata.
- Moc w niej tylko jest. Cała w żyły Laurel wpłynęła. Bliźniak twój - zwrócił się do siedmiolatki - twoich umiejętności nie posiada. Dlatego masz Moc ogromną.  Podwójną. Dziewiętnaście tysięcy midichlorianów.
Na te słowa wszyscy, którzy przebywali w sali obrad stanęli jak wryci. DZIEWIĘTNAŚCIE TYSIĘCY?! To prawie tyle, co sam Wybraniec!
- Musimy ją wyszkolić, zanim wpadnie w ręce Sthów - stwierdził Ki-Adi-Mundi.
- Słusznie - Plo-Koon spojrzał z cichą radością na małą Solo.
- Teraz wyjdźcie - zadecydowała Luminara Unduli.
May zabrała Hana i Laurel z sali, po czym sama ukłoniła się i wyszła.

- Ona Sithów już poznała - powiedział tajemniczo wiekowy mistrz - widzę wielką ranę w przeszłości... nie łatwo będzie ją wyszkolić. Serce jej, tak jak i jej dwojga rodzeństwa, jest rozdarte. emocje nimi targają.
Wszyscy słuchali uważnie słów Yody. Mówiły prawdę, Laurel była najsilniejsza mocą z wszystkich tu zebranych.
- Przeszłość jest ciężka. Każdy z nas ma jakieś problemy. Ale ta rodzina to ewidentna patologia - mistrzyni Unduli spojrzała z litością na panoramę Corusant - Żal mi tych dzieci. A szczególnie tej małej dziewczynki. Musimy ją przyjąć, zobowiązuję się ją wyszkolić.
- Ja też - zgłosił się Plo-Koon.
Poparło ich jeszcze siedmiu mistrzów, przegłosowane.
- A więc Laurel Solo dołącza do nas jako Adept. Co prawda starszy, ale miejmy nadzieję dobry.

***

Han szedł po korytarzach Świątyni ze spuszczoną głową. To co przed chwilą usłyszał było dla niego niezrozumiałe. Moc?! Jaka Moc! Nie ma czegoś takiego. 
Jednak w jego podświadomości formowała się pewna ideologia... bardo mu się to nie podobało. Zaczęło docierać do małego Hana, że ma on rodzeństwo. Żyją w świecie wojny, zła, nadziei. Że musi w jakiś chociażby drobny sposób pomóc tym wszystkim nadętym mistrzom. Poza tym czuł - nawet jeśli tego nie chciał - ścisłą więź z dziewczynami, May i Laurel. Patrzył na nie nieufnie. Wydawało mu się mimo wszystko, że jego "bliźniaczka" przeżyła więcej. Jak to powiedział ten zielony...? "Rana w sercu. Bolesna przeszłość". May też wyglądała na dość... nieszczęśliwą. Coś musiało być na rzeczy. Tylko co? 
W pewnym momencie najstarsza odwróciła się do nich i powiedziała:
 - Słuchajcie... to że jesteśmy rodzeństwem... nie mus wejść w życie od razu. Dajmy sobie trochę czasu, wiecie... - mówiła przez łzy - poradzimy sobie. Teraz mam rodzinę, jak wy. Ale - głos jej się załamał - damy radę.
Szybko wybiegła do swojego pokoju. Popatrzyli po sobie: bliźnięta: Han i Laurel. Dziewczynka niewiele myśląc poszła w ślady starszej siostry.
- Ej, nie jest źle. Damy radę - Solo pocieszył ją. Nie wiedział, czemu. To znów ta podświadomość.
- Ale... ty nie rozumiesz. Ja byłam... Sithanką! Złem, wcieleniem zła. Jestem zagrożeniem... nie mogę żyć! - wybiegła, a brat popędził za nią.
Mijali korytarze wśród krzyków Hana i płaczu Laurel. Chłopiec nie za bardzo rozumiał, co nagle opętało siedmiolatkę. Ale nie chciał, żeby jej się coś stało.
Wbiegli na wielki balkon. Dziewczynka stanęła na murku - chciała skoczyć.
- Oszalałaś?! Złaź stamtąd! Co cię opętało! - wrzeszczał.
- Nie... już za późno - odwróciła się tyłem do brata. Spojrzała na wszystko, co było pod nią - miliony pojazdów, ludzi, barów, złoczyńców. Wzięła głęboki oddech i...

____________________________________

Witam! Jestem z tym rozdziałem, wreszcie. Ociągałam się niemiłosiernie, ale coś z tego wyszło. I: tak, wiem, że skończyłam w takim momencie :D Specjalnie ^^ Wyjustowałam tekst, specjalnie dla "Tatusia". Wiem, że nie jest idealnie, ale ten tekst przechodził wielorazową korektę. 
Jak nic NIGDY nie wiem, co tu napisać. Dziękuję Kiwi, za dedykację (po raz... 10?) i WA, miło się razem odzyskuję wenę.

Dedykacja dla:
(Ostrzegałam. Trzeba było słuchać, ale Ty nie!) Zgniłej jajecznicy (skomentuj mi, proszę!) XDDD

NMBZW!!!

11 komentarzy:

  1. Rozdział super. Zauważłam jeden mały błąd, ale nie będę mówić bo ja robię więcej i o wiele poważnych błędów. Nooo bardzo dziękuję za dedyk, ale ja i tak nie zmienię zdania, że Lukę to ciapa i zgniła jajecznica. No i mam nadzieję, że Obi-Wanie nie będzie się już śnił ten straszny sen. No i oczywiście czekam na nexta.
    NM i wenę BZT
    Olga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama jesteś pacia i zgniła jajecznica!Luke'a zostaw.
      NMJBZT! (NMBZT jajek BZT)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Kurna, poszczuję Synem za błędny zapis dialogów! Poszczuję! (http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/dialogi;9127.html) i wkuć mi to na pamięć bo jak jeszcze raz to zobaczę to Tatuś się wścieknie, a Tatuś jest Wybrańcem... I tak cię kocham <3
      Jak dam kopa w tyłek to zapamiętasz, że "Moc" z dużej litery? No właśnie.
      Tatuś dziękuję Synkowi za wyjustowany tekst. Brawo ty!
      https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/5f/63/e9/5f63e9a853040048006e711f2ec08c38.jpg - tu łap nasze boskie selfie. Ja też nie wiem kiedy to zrobiłyśmy, ale Moc! Moc!
      Lauren *nie wiem jak to się piszę, kij z tym i szturmowiec ci w Ewoka* działasz mi na nerwy. Anakin *czyli ja, powiedźmy szczerze* ma ponad 20 000 tysięcy. Foch, żądam obniżenia do 15 000 tysięcy, bo inaczej foch i depresja... I tak tego nie zrobię, bo rozdział 11 sam się nie napisze.
      Sialalalallalalalaalalalalalalalallala.... *tego nie mogło tutaj zabraknąć Synku*
      Da-dum *tego też*
      Ja liczę na Anakina i Padme.... BĘDĄ Z TEGO DZIECI. Czekaj, już są.
      Obi-Wan się zakochał? Ja walę. Świat się kończy... Będzie działał na nie lagalu, jak Anniś c'nie? Inaczej strzelę focha.
      Starczy mojej głupoty, bo miało być poważnie a Państwo mają tupolew. Wróć polew. *uwielbiam Macieja Stuhra*
      Idę męczyć moją głupotą na Hangout *a ja nadal nie wiem jak to się pisze*
      I czekam na kolejną część "Misji"
      Tatuś

      Usuń
    2. Obi-Wan jest całkiem inny. Nie martw się. Serio cis pochrzaniłam te dialogi? Zobaczę. Na selfie wypadłam bosko (Moc sprawia cuda xD) i poczekaj... ty tam się do mnie dobija szybko na Hangouts (tak to się pisze ) więc nie zwlekam.
      NMBZT!
      Synek Tatusia

      Usuń
    3. Czekaj, mówisz, że miało być na poważnie?! Aha, już to widzę xDDD

      Usuń
    4. Oj, Synku, grabisz sobie, grabisz...

      Usuń
  3. Całkiem fajny rozdział, nie jest źle! Nadal są błędy, literówki... Ale coraz lepiej sobie z nimi radzisz. I mam jedno elementarne zastrzeżenie... Pamiętaj, Laurel nie może być Jedi, musi być jak już Mrocznym Jedi. No i kolejne jakby logiczne niedociągnięcia - Laurel ma 19.000 midichlorianow? I zanim przybyła do Yody i dowiedziała się z May wszystkiego, Obi-Wan przecież przebywał w jej towarzystwie... Wyczułby w niej silną Moc i zrobiłby coś, a tak to May wszystko zaplanowała. I kolejna rzecz - Obi-Wan ma ile? 39 lat? Przez tyle lat się nie zakochał i nagle po tej jednej rozmowie, nie takiej znowu długiej, pokochał... 20 latkę? Okey...
    A oprócz tego niech wszyscy się zdarkside'ują, pozabijają wszystkich oprócz May i Hana i będzie cud miód i malinki :3
    NMBZT, Nightshade

    OdpowiedzUsuń
  4. Spoko rozdział to "i" ona skoczy i się nie zabije uratuje ją Han (mocą) albo Voux!

    OdpowiedzUsuń