Muzyka

środa, 30 marca 2016

Rozdział 20: Ostatnia szansa

- Mistrzu! - zawołała Laurel za Yodą - Pomóż nam! Kim jest nasz brat?
- Mmmm... sama dojść do tego potrafisz.
- A co będzie za mną...? - spytała May.
- Rada decyzję podjąć musi - i odszedł.
May ciężko usiadła na fotelu. Właśnie dowiedziała się... strasznej prawdy. Laurel była jej siostrą.
Nie, żeby było to jakoś tragiczne, ale teraz miała milion spraw na głowie... siostra, która miała byś Sithem, jakiś pozbawiony mózgu informatyk, brat, którego muszą znaleźć...
- May...? Ty wiedziałaś? - Laurel delikatnie dotknęła dłoni siostry.
- Nie... - spojrzała na nią zapłakanymi oczami.
Dziewczynka przytuliła się do starszej. Nigdy nie podejrzewała, że to zrobi. Była wychowana na wroga dobra, łagodności.
- Musimy iść - trzynastolatka wzięła małą za rękę, po czym udały się do pokoju.

- I co? Dowiedziałyście się czegoś ciekawego? - spytał Nicolas, gdy dziewczyny stanęły w progu - Bo ja tak jakby chcę stąd spadać i to jak najszybciej.
- Nigdzie nie jedziemy - zadecydowała Laurel - Musimy znaleźć brata.
Opowiedziała im w swoim dziecięcym stylu to, co usłyszała od Yody. Wiedziała, że sytuacja jest poważna. Musiała uratować brata, kimkolwiek był. Nigdy nie miała rodzeństwa... ale chciała wierzyć, że ktoś będzie ją równo traktował i... zajmie się nią. Miała przecież tylko 7 lat.
- May? - Hannah usiadła obok płaczącej przyjaciółki. Wiedziała, co przeżyła. Takie skomplikowane życie, do którego co dopiero się przyzwyczaiła, a tu nagle kolejna zmiana...


***


Obi-Wan nie mógł spać. Ciągle nękała go wizja w "oceanie". Martwił się również o May i Laurel.

Nagle znalazłem się w jakimś pomieszczeniu.
Był to ewidentnie pokój nastolatki.
Na szafkach stały zdjęcia, książki i jakieś kartki. Nie mogłem rozpoznać, co na nich jest, bo było ciemno, panowała noc. Spojrzałem na łóżko z fioletową pościelą i dostrzegłem tam śpiącą dziewczynę - rudowłosą nastolatkę. 
Poszedłem dalej, przez korytarz. Podczas "zwiedzania" czułem się dziwnie... coś mi to przypominało, ale nie wiedziałem co. Wszedłem do drugiego pokoju, w którym spała mała, pulchniutka dziewczynka. Ściany były tu różowe, dywan brudny od plasteliny. Na półkach leżały lalki, misie i piłki. Innymi słowy - pokój dziecięcy. 
Minąłem łazienkę, spiżarnię. Dotarłem w końcu  do pokoju, gdzie spali rodzice tych dzieci... W pewnym sensie ich znałem... znowu luki w pamięci. To wszystko wydawało się być takie... odległe.
Nagle zobaczyłem dym. Co się mogło stać?
Wbiegłem do pokoju dziewczynki... cały był strawiony przez ogień. Przedarłem się przez kłęby dymu.
- NIE! NIE! NIE! - wrzeszczałem. Ale dziewczynki nie było.
Pobiegłem do pokoju nastolatki... też cały spalony. To samo z pokojem rodziców.
Zacząłem się krztusić dymem.  Cały czas wrzeszczałem, aż całkowicie zdarłem sobie gardło.

- OBI-WAN! - wrzeszczał Anakin, chyląc się nad  swoim mistrzem.
- Co...? - Kenobi gwałtownie wstał. Gardło okropnie go bolało.
- Nic ci nie jest, mistrzu? - ujrzał nad sobą Ahsokę i Skywalkera, którzy z przerażeniem patrzyli na niego. Zdał sobie sprawę, że krzyczał naprawdę.
- To był tylko zły sen - chwycił wodę, którą przyniosła mu Togrutanka - nic mi nie jest.
Myślał cały czas o biednej rodzinie... ale to nie mogła być prawda. 
Tylko że sny Jedi nie są przypadkowe...

***

Rada Jedi zebrała się, żaby postanowić coś w sprawie May.
- Nie tak postępują rycerze Jedi. Powinna odejść. To jest zakon tylko dla ludzi wiernych i wyjątkowych. Chcemy tu szkolić prawdziwych wojowników, a nie rozpieszczone dziewczynki - Ki-Adi-Mundi spojrzał z pogardą na starszą... Solo.
- Ale mistrzu, Moc mi kazała. To co odkryłam jest bardzo ważne! Ja... - zaczęła, ale przerwał jej mistrz Windu.
- Czego od nas oczekujesz po takim numerze?!
- Oczekuję pozwolenia na odnalezienie brata, a także dalszej nauki w Zakonie - powiedziała stanowczo. 
- Mmmm... - znów mruknął Yoda - młoda Solo Moc potężną czuje. To ona do niej przemawia.
- Masz rację, mistrzu. Pomóż mi. Nie mam złych zamiarów (jak w bajkach Disney'a xd)!
- Moc poczujcie - zwrócił się zielony do całej rady - co ona podpowiada wam?
- Musimy dać szansę dziewczynie - stwierdził Plo-Koon - Tak mówi Moc.
Pozostali niechętnie pokiwali głowami. Mocy się nie sprzeciwią.
- To twoja ostatnia szansa - mistrz łysa pała poczerwieniał z niezadowolenia.
- Nie zawiodę, mistrzu - ukłoniła się i wyszła z sali.

- JEST! TAK,TAK ,TAK, TAK! - krzyczała May gdy wróciła do pokoju - ZOSTAJĘ!
- Genialnie - stwierdził Dane - Ale chyba nie zamierzasz nas tu także zostawić, co nie?
Solo spojrzała na niego ogłupiałym wzrokiem.
- Nie mogę cię odwieźć na Onderon. Jeśli gdzieś wylecę wywalą mnie. I to tak na prawdę.
- Chyba nie chcesz mnie tutaj udomowić, co? - Mózg wytrzeszczył oczy.
- Pewnie, że nie. Załatwię ci jakiś lokal na Corusant. Dalej zrobisz, co chcesz.
- Dobra, ja mogę odprowadzić Nicolasa - odezwała się Edeen - a ty May lepiej dowiedz się, co będzie z tym twoim bratem.

***

Anakin, Obi-Wan i Ahsoka siedzieli przy mini-topie w domu Luksa. Po pogrzebie jego matki postanowili dowiedzieć się, co z May i Laurel.
- Jest tam kto? - Kenobi ujrzał zarys postaci May w kamerce.
- Nie ma - odpowiedziała trzynastolatka.
- Dobra. A teraz gadaj, gdzie jesteś i co narobiłaś. I gdzie masz Laurel?! - zadawał pytania Anakin.
- Jesteśmy na Corusant, w świątyni.
- May Kenobi! - Ahsoka skrzyżowała ręce na piersi.
Po usłyszeniu tych słów blondynka zastygła. May Kenobi... przywiązała się do "Kenobi".
Nie chciała teraz nagle zmieniać nazwiska, rodu, dowiadywać się faktów o swojej rodzinie... nie po tym, co przeszła, do czego zdążyła przywyknąć. Szybko zamknęła urządzenie i położyła się bezradnie na łóżku. Momentalnie zasnęła.

Zobaczyłam chłopca o brązowych, zmierzwionych włosach. Ubrany był w kowbojskie spodnie, białą koszulę i skórzaną kamizelkę. Przy pasie miał przypięty blaster. Pił jakiś niebieski napój w barze... tak. Znałam ten bar. Najsławniejszy na całej planecie - Reccola. Ale co takie małe dziecko mogło robić tutaj? Nie miałam pojęcia. 
Podeszłam do niego bliżej. Wydawał się mi bardzo do kogoś podobny...
- Eee... Halo? - stanęłam przed dzieckiem i pomachałam mu rękom przed nosem.
Najwyraźniej mnie nie zauważył. 
- Han Solo? - zza moich pleców wysunął się jakiś facet, może po 20-ce - Przyniosłem wypłatę za sprzątanie piwnicy - podał chłopcu kilka zmiętych papierów.
- Dzięki. Przyjdę w sobotę! - mały wstał i odszedł od stołka, a facet za nim.
Chwila... Han Solo?! Może to właśnie jest mój brat...? To jego mam szukać?

___________________________________

Tadam!
Napisałam wreszcie ten rozdział!
Wiem, że są błędy, ale jestem chora, więc wybaczcie mi...
Ogólnie nawciskałam tu trochę snów, wizji itepe, itede. A tak uprzedzając pytanie: mamę Luksa to oni zabrali z tamtego zniszczonego budynku rady. I małe info: na SPAM wstawiłam jakiegoś gifa, ale wątpię, żeby mi to dobrze wyszło. A teraz nie będę zamęczać Was tu moją głupotą, w postaci rozwodzenia się nad treścią... sama już nie wiem, co piszę.
Aha! I jeszcze jedno: postanowiłam dawać tytuły rozdziałom. Wiem, szybka jestem, ale lepiej późno niż wcale...

Dedyk dla:
Foromiki (jeśli źle odmieniłam, przepraszam ;c)!

NMBZW!!!

poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 19

Nicolas był wkurzający i niehigieniczny, ale świetnie sterował statkiem.
Byli na miejscu 0 13:46, czyli dokładnie tak, jak stwierdziła Laurel przed startem. To trochę zaniepokoiło May, bo przecież nikt "na oko" nie wydedukuje tak precyzyjnych wyliczeń.
- No dobra. Teraz turbulencje lądowania. Mogą być minimalnie... większe niż te przy starcie.
Statkiem wstrząsnęło. Wszyscy zaczęli "latać" w kabinie sterowniczej. Wpadali na siebie, a było to o tyle gorsze, że nie mieli pasów, których mogliby się złapać.
- Wspominałem, że turbulenc...
- Zamknij się, Mózgu! - wrzasnęła Kenobi, po czym kopnęła go w głowę - a to niechcący. Sorki.
Wreszcie jakoś wylądowali. Genialny Dane ustawił stabilizatory na poziom MAX.
- Wysiadamy - podsumował.
Walizki trochę ucierpiały, bo były calutkie poobijane (dokładnie tak samo jak ludzie xd).
- Uff - May wygramoliła się z ciasnej maszyny - witam w moim domu.
Ku jej zdziwieniu Nicolas Dane i Laurel stali jak wryci i gapili się na panoramę Corusant.
No tak... nigdy tu nie byli.
- O ja cię... - zachwycał się Mózg.
- Tu mieszkałaś? Tak zawsze? - spytała siedmiolatka.
- Mniej więcej. No dobra, chodźmy do świątyni Jedi. Oby mnie nie wylali za ten numer - ruszyli w kierunku latających autobusów.


***


Obi-Wan leżał w łóżku szpitalnym. Myślał nad swoją... czym? Wizją? 
Głowa strasznie go bolała. Roboty mówiły, że to od napływu myśli i zdenerwowania. A przecież był Jedi! Emocje... emocje prowadzą do zła.
- Mistrzu...? - zza drzwi wychylił się Anakin.
- Co mi się stało? Zresztą... nieważne.  Zabierz mnie stąd - spróbował się podnieść, ale zakręciło mu się w głowie.
- Nie. Obi-Wanie, dostałeś pociskiem. Zostaniesz tu do jutra - zdecydował młody Skywalker.
Wydawał się taki... waleczny. Stał się prawdziwym Jedi.
- Dobrze. A gdzie Ahsoka?
- Jest bezpieczna. Czeka na mnie z Luksem w barze Barbie (niestety, nigdy się nie uwolnimy od tego baru xd), więc... chyba będę musiał iść.
- Jasne - odparł Kenobi krzywiąc się - idź i zajmij się nimi. A! I nie zapomnij o May i Laurel.
- Tak jest, Mistrzu - skłonił się po czym wyszedł z pomieszczenia.
Mistrz Jedi poprawił się na łóżku szpitalnym i zasnął.

*** 

- May Kenobi? 
Trzynastolatka właśnie wpadła na swoją koleżankę Edeen, padawankę Plo-Koona.
- Cicho. I cześć - przytuliła się do Edeen Baker - jestem tu bo zwiałam z misji. Mam dwoje ludzi nielegalnie przywiezionych tu statkiem, który ukradliśmy. Musisz mi pomóc!
- Co tym razem?! - Oburzyła się, ale pozostała przy szepcie - kogo przywiozłaś?
Zza rogu wychyliła się Laurel i Nicolas. Edeen skrzyżowała ręce.
- Dokąd ich zaprowadzamy? - uniosła jedną brew.
- Na razie do mojego pokoju. A potem idę z małą do Yody. I proszę, nie wnikaj - wyjaśniła.

Po 15 minutach łażenia po korytarzach i próby ukrycia się przed mistrzami i padawanami wszyscy czworo dotarli na miejsce.
- No, lokal to macie niezły - stwierdził Dane kiwając głową - a tak w ogóle to jestm Nicolas Dane, a ta mała to Laurel - powiedział zwracając się do Edeen.
- Aha. Ja jestem Edeen Baker - podali sobie ręce.
- Okej - z drugiego pokoju dobiegł głos May, która właśnie przebrała się w strój Jedi - Jeśli mnie wywalą, to przynajmniej będę modnie ubrana.
- Bez głupich żartów, błagam. I bierz Laurel, załatw co trzeba i spadamy, bo dziwnie się tu czuję - Stwierdził Mózg.

- Pukaj. Yoda nas przyjmie - powiedziała Laurel, gdy stanęły przed drzwiami wiekowego mistrza. May zapukała.
- Wejść proszę! - odezwał się charakterystyczny głos.
 Do pokoju nieśmiało wsunęła May, a za nią siedmioletnia dziewczynka.
- Mmm... - mruknął mistrz - May z misji uciekła. Sprawę do mnie masz - spojrzał dziewczynie w oczy - nie taka Jedi droga jest. Emocje zawładnęły tobą - Yoda znów mruknął i usiadł na fotelu. Dziewczyny za jego pozwoleniem poszły w ślady "Zielonego" - Cóż za sprawa do łamania zasad cię nakłoniła?
- Moc - odpowiedziała - czuję bardzo silne... nagięcie w niej. To naprawdę poważne - wyjaśniła.
- Ja też to czuję - niespodziewanie oznajmiła Laurel - i mam różne przywidzenia. Wiem dokładnie, co się stanie w przyszłości, jeśli chodzi o małe sprawy. Godziny... na przykład.
Mistrz się skupił. Wyczuł coś w mocy... straszną prawdę. Widział urywki z przyszłości, ludzi, pochodzenie...
- Prawdę wiedziałem - odezwał się po dłuższej chwili milczenia Yoda - ale od was zależy, czy chcecie ją poznać. Może być straszna, a czasem łaskawa.
- Chcemy. Nie oszukamy przeznaczenia. Ja jestem gotowa - wypowiedziała dumnie siedmiolatka.
- To ja też - odezwała się May.
- Moc w was silna jest, bo macie krew tę samą. May Solo i Laurel Solo, które brata jeszcze mają. Bliźniaka twojego - zwrócił się do Laurel - Rodzina wasza bogata jest, i sprzedano was Vouxowi, Sithowi, co was wyszkolić miał. Ale May i wasz brat nie chcieli tego... sierotami zostali. Ale waszego brata odnaleźć musicie. Życie jego w waszych rękach jest. Mocy nie zawiedźcie. Ona was potrzebuje. Jak bardzo, nawet nie wiecie - zakończył temat i odszedł zostawiając je same, bezradne i zdezorientowane.


***


Na drugi dzień Obi-Wan, wypisany ze szpitala postanowił udać się do baru Barbie (No a jakże by inaczej! Uczepił się mnie ten bar!).
- Anakin? Ahsoka? - zdziwił się na widok swoich przyjaciół - Okej...? A teraz mogę się dowiedzieć, co się stało przez dwa dni, kiedy mnie nie było?
- Proszę - Ahsoka podała zmiętą kartkę, na której było widać jakieś bazgroły.
A treść brzmiała tak:

Drodzy przyjaciele!
Tu May, ale nic się nie stało. Mam ze sobą Laurel.
Ale na prawdę, nic się nie stało. My niedługo może wrócimy.
No ale nie martwcie się, na prawdę nic się nie stało. 
Po prostu miałam przeczucia, i pojechałam z Laurel. Ale na prawdę, no nic się nie dzieje.
Nie martwcie się o mnie. Jestem bezpieczna. Pojechałam, ale wrócę.
I na serio, nie martwcie się o nas. Nic nie zrobimy sobie.
No i pozdrawiamy!
                                                                                                                   May i Laurel
P.S. Nie martwcie się o nas!

- Aha...? Co one narobiły? - spytał Kenobi.
- Właśnie nie wiemy. Ale musimy to rozwiązać. Mogą mieć tyci tyci problemy - podsumował Skywalker.

______________________________________________________________

Witam!
Wiem, list May jest genialny. Ale taki właśnie miał być.
Dzisiaj jest chyba dzień rozdziałów, bo strasznie dużo  osób wstawiło :)
Drzewa, drzewa! Mam w głowie łażenie  po drzewach :)
No dobra, do celu:
May i Laurel to siostrzyczki!!!
Teraz będzie nowy wątek, no i jeszcze ten z Obi-Wanem.
Za wszelkie błędy przepraszam, ale nie mam głowy do sprawdzania tekstu.
Zapraszam do zakładki "postacie", gdzie pojawiła się Edeen.

Dedyk dla:
Zuzy!!!

NMNZW!!!

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 18

May odpaliła silniki. Kazała Laurel  się zapiąć, po czym sama usiadła za sterami.
- Za 4 godziny na Corusant. Według tamtejszego czasu dolecimy mniej więcej o 13:30 - poinformowała Kenobi.
- Nie. Będziemy tam o 13:46. Przecież musimy jeszcze odliczyć czas na start - stwierdziła młodsza.
- Skąd ty to wiesz? - zdziwiła się.
- Lepiej zadzwoń do Nicolasa - odparła siedmiolatka.
- Czemu?
Chyba po raz pierwszy w dziejach na twarzy Laurel pojawił się uśmiech. Zaśmiała się.Teraz wyglądała o wiele lepiej.
- Domyśl się - powiedziała, ale dość kiepsko jej to wyszło, bo śmiała się jak głupia.
- Nie, no. Co tam się będę dziwić... Pierwszy śmiech od siedmiu lat - oznajmiła po czym poszła w ślady młodszej koleżanki.
 Po pięciu minutach bezcelowego śmiechu wreszcie się ogarnęły.
- Dobra. Odpalam. Au, mój brzuch - wychichotała, po czym włączyła silniki skrzydeł i silniki główne.
10 sekund później dziewczyny  usłyszały dźwięk przypominający syczenie pary.
- Jesteśmy niegenialne - stwierdziła młodsza - Weź się nie upieraj i zadzwoń do Nicolasa!
- To ty się upierasz.
- Nie. Albo, wiesz co? Ja zadzwonię.
Po piętnastu  minutach na pokładzie statku znalazł się Nicolas.
- Hej. Tak, ja też się cieszę na wasz widok. Omińmy może uściski, bo jak mniemam się spieszycie.
- Bez wywodów, proszę. Umiesz to włączyć? - marudziła May.
- Łatwizna - Dane wcisnął 3 guziczki, przekręcił 2 dźwignie i silniki odpaliły.
- Wspominałem, że przy starcie mogą wystąpić lekkie turbulencje?
- Nie. A co to znaczy? - zaciekawiła się Laurel.
- Że na siebie powpadamy.
- A myłeś się chociaż? Weź, jak ty w ogóle możesz tak mieszkać?! - głos Kenobi był zagłuszany przez wibrujące silniki.
- Tak! A ta rudera to tylko przykrywka! Ale... - nie skończył, bo w tej chwili wystartowali. Mózg nie wspominał, że turbulencje mogą osiągnąć aż tak krytyczny poziom. Pasy się urwały, a - tak jak wspominał chłopak - wszyscy na siebie powpadali (Tak, wiem. Aż 3 osoby xd).
Po 10 minutach lot się "w miarę" wyrównał.
- No dobra. Więc ja proszę o więcej informacji o was. Z tego co wiem mała to Laurel a duża May.
- Do kogo ty mówisz? - zdziwiła się siedmiolatka.
- Co...? Nieważne. No mówcie!
- May z tej strony. Tadam! - odezwała się Kenobi.
- A nazwisko? - upierał się nadal Nicolas.
- Nie mam - powiedziała prawdę. Kenobi było tylko "udawane" - nie znałam rodziców ani krewnych. Możemy o tym nie gadać? - spojrzała znacząco na Laurel.
- Popieram - odezwała się ta druga.
- Tia... myślałem, że choć raz w życiu spotkam kogoś z normalnej rodziny. Niestety. Ja też jestem sierotą... nie ma o czym gadać. Po prostu mam zchrzanioną rodzinę - wyjaśnił.
- Jakie piękne podsumowanie. A więc witamy w gronie wariatów - Kenobi położyła nogi na kierownicy, ale szybko je zdjęła, gdy statek gwałtownie skręcił.
- No, no. Widać do czegoś się przydam - Dane wklikiwał jakieś kody i nastawiał guziczki - za pół godziny będziemy na miejscu - oznajmił.
- Skąd wiesz? - przekomarzała się dalej trzynastolatka.
- Intuicja mistrza - puścił to niej oczko, a May przewróciła oczami.
- Mówiłam żeby zawołać Mózga! - mruknęła pod nosem Laurel lekko się uśmiechając.


***


Obi-Wan widział tylko ciemność. Nagle znalazł się w samym środku jakiegoś oceanu - nie mógł oddychać. Widział przed sobą trzy drogi: jasną, ciemną i... błękitną. 
- Sami wybieramy przeznaczenie. I nie można go oszukać. Wybrałeś inną drogę, niż myślałeś, że wybierzesz w dzieciństwie. Bardzo wczesnym - Kenobi usłyszał ten dziecięcy głos... roześmiany. Chciał zapytać: "kim jesteś, Ty przemawiający do mnie?", ale nie mógł. Nie oddychał już od dłuższej chwili, zaczynał się dusić.
- Pomyśl. Czy chcesz dalej iść tą ścieżką, czy skręcasz w bok? Chcesz poznać tajemnice tego dziecięcego głosu? To... - ale w tej chwili coś wyrwało go z transu - zaczął łapczywie nabierać powietrza. Nic nie wiedział.
- Gdzie jestem? - wysapał wciąż się dusząc. Mrugnął oczami, a ciemność zaczęła znikać.
- Żyjesz, mistrzu! - dobiegł do niego głos Anakina.
Znajdowali się w dużej sali... sala obrad senatu na Onderonie. No tak... ten złoczyńca z pociskami. Ahsoka, Lux Bonteri i śmierć jego matki...
- Gdzie Ahsoka? - spytał swojego byłego padawana.
- Nie wiem... mistrzu! Ledwo cię uratowałem! Wszystko w porządku? - zadał bezsensowne pytanie, które ludzie zadają w takich chwilach.
- A jak myślisz...? - skrzywił się - Gdzie Ahsoka i co z tym strzelającym gościem!
- Nie bój się, uciekł przede mną. A co do Ahsoki... ufam jej. Wiem, że sobie poradzi.


***


Ahsoka biegła ile sił w nogach - z Luksem ciągnącym się za nią - między deszczowymi uliczkami.
- Schowajmy się tu - wskazała na blachę opartą o ścianę starego budynku.
Wpełzła sprawnie pod nią i wciągnęła zdepresjonizowanego Bonteriego.
- Ale dzień. Nie płacz już - Ahsoka przytuliła się do chłopaka i delikatnie uspokoiła jego psychikę Mocą.
- Ale...
- Ciii... - Tano pogłaskała delikatnie policzek Luksa - będzie dobrze. Masz nas, dasz radę - pocieszała. Przytuliła się mocno do niego. Wiedziała, jak Bonteri się czuł. Opuszczony przez rodzinę... to znaczy nie dosłownie. Ale ona znała ten ból. Może nawet większy, niż jego.

______________________________________________________

Hej! 
Ahsoka żyje! Obi też! Więc proszę się wycofać z zamiarem ukatrupienia mnie :)
Rozdział zdecydowanie komediodramat.
Wiem, że odrobinkę to ciągnę, ale w następnym rozdziale planuję zrobić BUM.
Tak, tak. Bez spoilerów xd
Pojawił się szablon!!!
Wielkie dzięki dla:
Barriss Offee
Soni
Annie/Wiki
!!!
Dedyk dla:
Ashary!!!

(nowość)

Dedyk drugorzędny dla:
 Wszystkich, którzy mi grozili śmiercią pod poprzednim postem :)

NMBZW!!!!!!

piątek, 25 marca 2016

Rozdział 17

Laurel z May szły brzegami miasta. Mijały puste hale i wysypiska śmieci.
- Dokąd idziemy? - spytała siedmiolatka.
- Jeszcze nie wiem. Ale na pewno po to, żeby załatwić nam transport na Corusant.
- Czyli tam polecimy?
- Może. Jeśli będziemy miały czym - wyjaśniła Kenobi.
Po kilku minutach stanęły przed starym, brzydkim domkiem.
- Chcesz tu wejść? - zdziwiła się małą.
- Tak. Musimy, jeśli mamy spotkać Yodę.
- Czemu się tak nagle tym przejęłaś? - dziewczynka z zaciekawieniem patrzyła na May. Była taka... niezwykła. Nie znała nikogo takiego. Bo... właściwie znała tylko Dartha Voux'a.
- Wchodzimy.
W środku panował chaos: wszędzie porozrzucane kable, części od komputerów, przedłużacze...
Opakowania po chipsach, pizzy, kartony po soku i dużo brudnych ubrań.
- Kto tu może mieszkać? Fuj - skomentowała trzynastolatka.
- Co "fuj"? - zza rogu wychylił się chłopak. Miał z 15-16 lat. We włosach miał kabelki, ręce brudne od smaru.
- Kim jesteś? - Laurel odskoczyła do tyłu.
- Nicolas Dane. Czego chcecie? - powiedział.
- Znasz dobrze systemy dostępu do maszyn latających? - zaczęła May.
- Mi też miło was poznać. Imiona...? - spojrzał na nie wyczekująco.
- Daj spokój. załatw nam statek na Corusant. To tyle.
- Ej. To wy znacie moje imię. Ja mam dla was pracować nie wiedząc, kim jesteście? - zrobił obrażoną minę - aApoza tym mam pracować dla... sześciolatków - spojrzał z pogardą na Laurel.
- Uważaj co mówisz - uprzedziła go - mam siedem lat.
- Dobra. Przepraszam! Mój błąd! Moja bardzo wielka wi...
- Przymknij się! Załatwisz nam ten transport czy nie?! - przerwała mu Kenobi.
- Da się zrobić. Za 2 godziny statek na Corusant... - zaczął szperać w systemach, które na 99,99% były nielegalne - Macie. Złamię tylko kod dostępu... - znów wciskał kolorowe guziczki - okej.
Na dużym, niebieskim ekranie pojawiła się mapka.
- Jesteśmy tu - wskazał na jeden koniec planu - a tu jest ta stacja. Lecicie... za godzinę. Radzę się spieszyć.
Po tych słowach rzucił im kawałek zmiętej karteczki z jego adresem i numerem mini-topa (te laptopy mają funkcję gg xd).
- A powiecie mi chociaż, z łaski swojej, jak macie na imię? - spytał informatyk.
- May, mózgu. I dzięki - pobiegły w stronę wyjścia.

***

Obi-Wan stał plecami do Anakina. Rozglądali się za napastnikiem.
- Osłaniajmy Ahsokę! - krzyknął młodszy.
Kolejny strzał. Tym razem w kierunku Luksa. Na szczęście Tano w porę odbiła pocisk swoim zielonym mieczem.
- Lux! Ty głupku! Ruszaj się! - pociągnęła chłopaka w stronę wyjścia - słuchaj. Jak mi nie pomożesz oboje zginiemy.
- Ale moja matka...
- Dobrze! Później! Ty jeszcze żyjesz. I nie marudź - mówiąc to szarpnęła jego rękę i pobiegli do drzwi frontowych.
- Anakin, Obi-Wan! Niech Moc będzie z wami! - i wybiegła.
- Czuj to. Anakin, użyj mocy - nakazał Kenobi.
W tej chwili stało się coś nieprzewidywalnego: strzał wymierzony w Stejwończyka musnął mu o skórę na głowie. Obi-Wan upadł.
- Mistrzu! - słyszał przez mgłę krzyki Skywalkera.
- Poczuj moc. Ona jest w Tobie - usłyszał tajemniczy głos w głowie.
- Kim... - przerwał. Zaczął się dusić.
- Nie bój się. Masz dla kogo żyć.
W głowie zobaczył obrazy: on i cała czwórka w basenie, Uratowana Laurel... Wszystkie niedokończone sprawy.
- Obi-Wanie Kenobi. 
Nagle do jego uszu dobiegł głos... którego nigdy w życiu nie słyszał, ale który był mu tak bliski.
- Uratuj mnie! I naszą rodzinę! - Był to radosny, dziecięcy głos.
- Kim... jesteś...? - zaczynał tracić siły.
- Nie poddawaj się.
Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami. Następnie stracił świadomość.

***

Dziewczyny zmierzały szybkim krokiem w stronę stacji lotniczej. Zdążyły się spakować, a May zostawiła karteczkę na stole z informacją, że są bezpieczne i tego rodzaju bełkot.
- Musimy polecieć do Yody. A ty w ogóle umiesz sterować statkiem? - ciekawiła się Laurel.
- Ostatnim razem jak leciałam, to rozbiliśmy się na Tatooine. Ale nie martw się. Coś wymyślimy - odparła.
Tak naprawdę May ogromnie się przejęła całą sprawą siedmiolatki. Od początku czuła się dziwnie... coś w Mocy.
Gdy usłyszała o pomyśle nielegalnej wyprawy na Corusant nawet nie brała tego na poważnie. Ale Moc podpowiadała jej, że to konieczne. Poza tym Yoda  i tak się dowie, że zwiały z misji. Skoro może wiedzieć coś o tajemniczej Laurel, to pewnie wie też żeczy wynikające z LOGIKI.
- To nasz statek - Kenobi wskazała na niewielki transportowiec - hipernapęd... będziemy w 4 godziny maksymalnie. No chyba, że się rozbijemy - tym optymistycznym akcentem zakończyła dialog.
Dziewczyny szybko wsiadły do pojazdu.
- Nie umiesz tym sterować. Ale nam się uda. Ja to wiem - stwierdziła Laurel.
- Skąd? Zresztą nieważne. Siadaj i zapnij pasy. Będzie ostra jazda.

____________________________________________________________

Hej!
Dzisiaj wstawiam szybciej :). Należy korzystać z weny, póki jest.
A więc podjęłam się męczenia Obiego! Wiem, wszystkich którzy to robią
zabijam, a teraz ja dołączam c; W każdym razie pojawił się nowy bohater!
Zapewniam, że jego rola nie kończy się na tych trzech zdaniach.
Zbliża się Wielkanoc!
Dedyk dla:
Wszystkich! Wesołych świąt!

NMBZW!!!

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział 16

Resztę nocy cała piątka przespała spokojnie. Laurel lekko sapała.
- Mistrzu..? - szepnęła rano, gdy się obudziła. Ale przecież nie była już u Vouxa. Było jej tak dobrze... chciała tu zostać. Plecy w ogóle jej nie bolały. Otuliła się kołdrą i zamknęła oczy. Znów zasnęła.
- Laurel! - usłyszała krzyki znad głowy. May stała nad nią i się uśmiechała. Do pokoju wpadało jasne światło - Wstawaj! Już dziesiąta! Śpioch z ciebie, co? - Złapała dziewczynkę za rękę i pomogła jej się podnieść - Masz tu ubrania na dziś - wskazała na brązowe spodnie jeździeckie, szarą bluzkę z serduszkiem, buty Converse i bieliznę.
- Dziękuję. Mam się w to ubrać? - siedmiolatka zrobiła wielkie oczy.
- No pewnie! I uśmiechnij się wreszcie!
Laurel spojrzała na nią wielkimi, błękitnymi oczami. Nic nie powiedziała. Pobiegła tylko szybko do łazienki się ubrać.
Po chwili wyszła.
- I co, gotowa na zabawę? - spytała starsza - Nikogo tu nie ma oprócz nas. Wszyscy poszli na kolejny dzień zebrań. A jak tam twoje... - ściszyła głos - no... ten X?
- Nie wiem.
- Mogę zobaczyć? - Zapytała Kenobi.
- Mhm... - mruknęła nieśmiało Laurel.
 May delikatnie podniosła koszulkę dziewczynki.
- CO?! Jak to? - zdziwiła się.
- Co robisz? - mała gwałtownie się odsunęła. Przestraszyła się.
- Nie ma tam znaku! - wykrzyknęła - Laurel, robiłaś coś wczoraj z tymi plecami?
- Jak to "nie ma"? Ale... co? - siedmiolatka wpadła w panikę. Sprawdziła, czy ma tam znamię: nie było. Ale czemu? Czy to możliwe? Co powie Darth Voux?
- Laurel, nie panikuj. Będzie dobrze. To świadczy tylko o jednym: nie jesteś już niewolnikiem.
- Jak to...? - dziewczynka nie rozumiała tych słów. Nigdy nie uważała się za niewolnika - tak jej mówił Lord.
- Zresztą... nieważne. Chodźmy zjeść śniadanie. Potem zobaczymy, co da się z tobą zrobić.
Dziewczyny udały się do jadalni z 300-metrowym stołem. Było tam jeszcze więcej potraw niż zwykle, a na złotych talerzach leżały resztki śniadania pozostałych domowników (i gości).
- Siadajmy koło siebie - May podsunęła krzesło dla dziecka. Dziewczynka delikatnie na nim usiadła.
- Dzię...kuję - Odezwała się.
- Nie ma za co - Odezwała się May siadając na krześle obok - po śniadaniu dopiero zacznie się zabawa! - zakończyła i chwyciła płatki śniadaniowe.
Laurel tymczasem skubała suchą bułkę. Myślała, z jakich powodów znak na jej plecach zniknął.
- Czy... znasz kogoś, kto wie, dlaczego mój znak zniknął? - odezwała się po chwili milczenia.
- Nie jestem pewna, ale znam bardzo mądrą osobę.  Odpowie ci na prawie wszystko. Ale on sam w sobie jest pewnego rodzaju zagadką - Wyjaśniła Kenobi.
- Kto to? - spytała podniecona dziewczynka.
- Mistrz Jedi. Ma na imię Yoda.
- Czyli ty też jesteś Jedi... tak jak wy wszyscy. Wrogowie Sithów - zasmuciła się.
- Ale ty nie jesteś Sithem - przypomniała jej - jesteś wolna - Zabrzmiało to bardzo stanowczo.
Laurel była wolna...
- Czyli zaprowadzisz mnie do Yody? - spytała w końcu.
- To nie takie proste - zaśmiała się - on mieszka na innej planecie. A my mamy tu do załatwienia jeszcze parę spraw... na przykład śledztwo... - przerwała - Padme...
- Co się stało...? - zniepokoiła się Laurel.
- Posłuchaj... jesteś mi bardzo potrzebna. Musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz o Voux'ie.
- Ale po co? Zrobiłam coś złego?
- Nie. Po prostu... twój były mistrz zrobił coś złego, a my staramy się to naprawić. Rozumiesz? - May była podekscytowana. Wszyscy pozostali szukali tajemniczego Sithaw stogu siana, a tym czasem mieli odpowiedź pod nosem.
- Dobrze. Więc... Lord Voux jest... nieśmiertelny. Ale tylko tak, że żyje długo. Ale jeśli ktoś go zabije to umrze. I on ma ogień zła. Potrafi wypalać znaki... - dziewczynka wzdrygnęła się. Na myśl o jej dawnym znamieniu poczuła ból w plecach - On jest... inny niż normalni Sithowie. Słyszałam,że on sam szkoli dużo ludzi, podczas gdy inni wybierali jednego ucznia. A mnie wybrał, bo mam jakieś tam ważne pochodzenie... ale ja nie wiem - głos jej się załamał. Nie mówiła dalej.
- Dziękuję. Chodź tu - Kenobi przytuliła małą. Siedmiolatka nawet się nie wyrywała.

*** 

Zebranie trwało od dziesięciu minut. Znowu były dyskusje na poziomie nazwy ulicy, ale tym razem mieli do omówienia trzy sprawy.
- Karbonit jest niezwykle cenny. Można w nim zamrozić... - nagle senator Mądel urwał i padł nieżywy na ziemię.
W sali zapanował rozruch.
- Co się dzieje? - panikowała Ahsoka (Nareszcie Ahsoka!).
- Spokojnie. Bądźmy czujni. Ktoś wystrzelił cichy pocisk. Taki, jaki miała Padme - stwierdził Obi-Wan.
- Jak? Ale kto to może być? I co to za strzały?! - Anakin podbiegł do martwego senatora - Zatrute...
Na sali zapanował jeszcze większy rozruch. Ludzie i inne rasy pchali się do wyjścia. 
- Lux! Bierz swoją mamę i zwiewajmy! - wrzasnęła Ahsoka.
Ale za późno. W chwili gdy chłopak podbiegł do matki, ta została postrzelona.
- Nieee! Mamo! - krzyczał.
- Synku... kocham... cię.. - umarła.
Następny odgłos był okrzykiem rozpaczy Bonteriego.
- Anakin! Szukamy tego strzelca a Ahsoka zajmie się Luksem! - Obi-Wan ledwo odbił mieczem świetlnym pocisk lecący w jego stronę.

***


Laurel i May udały się do szpitala, do senator Amidali. Kenobi stwierdziła, że siedmiolatka będzie
najlepiej wiedziała, z czym wiąże się wypalenie znaku.
- Pani Padme - zaczęła Kenobi - czy ma pani chwilę?
- Pewnie, chodź. A kto to? - zdziwiła się na widok małej dziewczynki.
- Jestem Laurel. Wiem, jak pani pomóc.
Tym stwierdzeniem mała zaskoczyła trzynastolatkę, a tym bardziej senator.
- W czym chcesz mi pomóc? - spytała.
- Ma pani ten znak... na ręce? - nieśmiało odezwała się May.
Na to Amidala odsłoniła nadgarstek - mały znak -X-nadal tam był.
- Czy to boli? - powiedziała Laurel.
- Czasem...
- Dobrze. Niech pani uważa. Ochrona niech będzie liczniejsza i bardziej czujna - rzuciła Kenobi do droida, który przyszedł z wynikami krwi.
- Tak jest. Oto wyniki krwi - podał kartę Padme.
- Co?! - zdziwiła się żona Anakina. Z jej oczu popłynęły łzy szczęścia.
- Coś się stało? Czemu płaczesz? - mała Laurel podeszła do Amidali.
Nadgarstek, w którym trzymała wyniki nagle się rozjaśnił - znak zniknął.
- Ja... zostawcie mnie samą - oświadczyła, a dziewczyny wyszły.

- Musimy porozmawiać z Yodą. Widziałaś, że ten znak zniknął?  I mój też. To się musi z czymś wiązać - nalegała Laurel, gdy szły przez miasto.
- Ale potrzebujemy zgody Obi-Wana, statku, czasu i...
- No ale MUSIMY! - upierała się.
- Wiesz co? Potrafisz być uparta - zaśmiała się - chodź, może coś z tego będzie.

______________________________________________________

Gotowe!
Uff... 2 dni się z tym rozdziałem męczyłam. Ale dobrze, że mam wenę.
Muszę się nauczyć akapitów! Nie potrafię :( No ale starałam się zrobić ten rozdział
bezbłędnie ;) Nie wiem, czy się udało.
Za wszystkie rady dziękuję :)

Dedyk dla:
Pauliny i Olgi!

NMBZW!!!

poniedziałek, 21 marca 2016

One-Shot "Laurel"

Mam na imię Laurel. Mam siedem lat. Nie wiem prawie nic o sobie. Odkąd pamiętam byłam szkolona przez Dartha Vouxa, mojego właściciela. Pewnie wszyscy myślą, że jestem niewolnikiem. Ale nie do końca. Mój mistrz po prostu chce mnie wyszkolić na prawdziwego Sitha, takiego jakim on jest. Ale ja jestem za słaba. Nie nadaję się. Jedyną rzeczą, która trzyma Dartha przy mnie jest moje pochodzenie.
Powiedziałam, że nie wiem nic o sobie. Nawet nie wiem, gdzie się urodziłam.Voux mówi, że mam w sobie "czystą, nieskazitelną krew". Gdy mi to powiedział, miałam 5 lat. Nie rozumiałam kompletnie nic. A teraz, po dwóch latach zastanawiania się wymyśliłam, że muszę pochodzić od jakichś Mrocznych Sithów.
Z tego co słyszałam mam również dużą ilość... Midichlorianów we krwi. Moc jest we mnie silna, więc
staram się ją mocno wykorzystać. Lord każe mi uwolnić mój gniew, nienawiść, zło. Tylko tak mogę rozpocząć szkolenie. Ale ja nie mam w sobie tyle gniewu. Jestem tylko sobą!
Wierność w stosunku do Dartha Vouxa jest najważniejsza. Kiedy miałam cztery  latka otrzymałam znamię "wiecznej przynależności". To znak: -X-.  Mój pan wypala piętno na każdym, kto jest jego służącym. Mi akurat zrobił wielkiego tatuaża na plecach.
 Kiedy Lord wyczuwa choćby malutką iskierkę Jasnej Strony Mocy, dobra, czy nawet neutralności wobec innych, włącza "ogień zła", czyli jego tajną broń. Polega ona na tym, że znak wypalony na ciele zaczyna okropnie piec. Dużo ludzi tak zginęło. Ja też często płakałam z powodu okropnego pieczenia. Bo ja chciałam być miła! Ale to wbrew naszym zasadom. Dlatego teraz, kiedy już się znalazłam u Obi-Wana, czuję się... nieswojo.  oni są inni, niż mój Lord. I inni niż ja.
Więc jeśli ktoś będzie mówić że jestem zła jak mój pan, to nie jest prawda. Ani że jestem dobra jak Obi-Wan. Jestem taka... po środku. Czyli najgorzej jak może być.
Ja się nigdy nie uśmiecham. Może i potrafię, ale zabronili mi. Nie próbuję. Nie chcę, żeby bolały mnie plecy. Ale też nie idę w stronę Ciemnej Mocy. Ani nie jestem dobra. Chciałabym chociaż być... neutralna. Ale nawet taka nie jestem. No więc sama nie wiem w końcu, kim jestem.

____________________________________________________________

Hej! Wiem, że krótko, ale tu chciałam przedstawić jaśniej postać Laurel.
Strasznie trudno pisać w imieniu zdesperowanego siedmioletniego dziecka,
więc za wszelkie błędy przepraszam. Mam nadzieje, że nie wyszedł z tego komediodramat :)
Jeśli mam błędy śmiało piszcie. W końcu muszę się nauczyć.

Dedyk dla:
Pysiowatej!

NMBZW!!!

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 15

Laurel czekała pod oknem, które wskazał jej Obi-Wan. Marzła na nocnym powietrzu, a po ataku zła czuła się jeszcze gorzej. Otuliła się szatą, którą dostała od rudego mężczyzny. Uznała go za dziwnego. Dał jej herbatę, otulił swoim ubraniem. Jej mistrz nigdy by tak nie zrobił. Twierdził, że to rozpieszczanie warte mięczaków. Ona też tak uważała. Co człowiekowi po herbatce i przyjemnościach? A jednak... czuła coś zupełnie innego. Coś na dnie swojego serca. Nieodkryte i zabronione. Ciepłe, dobre uczucie. Ale nie mogła. Nie to jest jej przeznaczeniem.
- Laurel, chodź! - dziewczynka zobaczyła Obi-Wana wychylającego się zza okna. Podała mu rękę i wdrapała się do środka. Było tu ciepło i przytulnie.
- Cześć! Jestem May - odezwała się wysoka, trzynastoletnia blondynka. Promiennie uśmiechała się do Laurel. Była nawet trochę podobna - Laurel, posłuchaj uważnie. Nie możesz tu być. Jesteś w tym domu, ale nikt się nie może dowiedzieć. Rozumiesz? Inaczej wywalą stąd nas i ciebie. Będziesz spała pod moim łóżkiem, na miękkiej karimacie. Jakby coś się działo, wołaj mnie. Rozumiesz?
Dziewczynka tylko nieznacznie pokiwała głową. Czuła dziwną więź z tą blondynką.
- Jasne - mruknęła pod nosem i usiadła cicho na jednym z posłań.
- A teraz cię zaprowadzimy do naszego pokoju - Kenobi wstał i wziął dziewczynkę za rękę - tam będziesz siedzieć cicho i będziesz bezpieczna.
Zaprowadzono ją do pokoju, w którym stały cztery wielkie łóżka. Miały wystarczająco długie "nogi", by zmieścił się pod nimi człowiek. W pomieszczeniu przedstawiono ją także Togrutance imieniem Ahsoka, i Anakinowi, który był 21-letnim mężczyzną. Wszyscy przez dłuższy czas krzątali się i o czymś szeptali między sobą. Wreszcie dziewczyna o imieniu May powiedziała:
- Idź się umyć, a my będziemy cię kryć. Potem wejdziesz do łóżka i zaśniesz. Jutro rano pogadamy - zarządziła. Laurel nie miała zamiaru się z nią kłócić. Zrobi to, co jej każą.
Poszła się umyć i spać. Dostała różową piżamę w kropki, co było dość dziwne, ale fakt, że była to miła i ciepła część garderoby. Położyli ją na czymś, co nazywało się "karimata". Dali jej też poduszkę i kołdrę, które były cieplutkie i miłe. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Nigdy nie znała też takich ludzi, jak Obi-Wan. Tych czworo dało jej ciepłe jedzenie... marzenia. Była bardzo zmęczona, więc szybko się położyła. Myślała, czy jej lord Sithów byłby zadowolony. Raczej nie. Może pobiłby ją tylko do krwawiących siniaków, a może bardziej... lepiej nie. Było jej tu miło i chciała tu być. Nigdy nie spała  na czymś takim jak "łóżko" lub "karimata", i nigdy nie korzystała z kołdry czy poduszki. A ciepłe jedzenie... dostawała raz w roku! To był jeden z najlepszych dni jej życia. Tylko bała się jednego. Czegoś, czym jej Lord mógł ją zabijać na odległość...

I właśnie tego się bała. Spała sobie spokojnie przez może 3 godziny, kiedy się zaczęło. Poczuła straszliwy ból w plecach. Postanowiła wytrzymać i przeczekać TO, ale nie dała rady. Rozejrzała się wkoło. Cały dom był cichy i pusty. Tylko czworo dobrych ludzi spało głęboko. Chyba mogła wyjść... po cichu prześlizgnęła się przez pokój. Pamiętała doskonale, gdzie jest łazienka. Miała zabójczo dobrą pamięć. Migiem znalazła prysznic i go włączyła. Zimna woda spłynęła na jej plecy przynosząc upragnioną ulgę. Laurel zamoczyła sobie całą piżamę, ale nie przejmowała się tym. Błagała w duchu swojego właściciela, żeby przestał. Żeby już jej nie męczył. Ale najwyraźniej Darhowi się nie podobała jej reakcja na przyjęcie zaproszenia od Obi-Wana. Przepraszała swojego pana w duchu i błagała o litość, ale on najwyraźniej wymagał ciętej riposty: ucieczki z przytulnego domu.
- Laurel? Co ty wyprawiasz? - usłyszała zza siebie głos May. Już wiedziała, że wpakowała się w kłopoty - Czemu włączyłaś prysznic? Jesteś cała mokra! - siedmiolatka w odpowiedzi postanowiła milczeć. To była jej najlepsza metoda: nie mówić nic.
- Odpowiesz mi? - dziewczyna wyraźnie się denerwowała.
Wreszcie Laurel nie wytrzymała z bólu i po jej policzkach spłynęły łzy. Popatrzyła na blondynkę błagalnym wzrokiem: nie pytaj! Wtedy wzrok trzynastolatki gwałtownie złagodniał. Przyklękła przy niej i spojrzała w oczy.
- Powiesz mi, co się stało? Mogę Ci pomóc. Obiecuję, że nikomu nie powiem. Przysięgam na Moc (Dobra, wyjaśnienie. Ta przysięga działa mniej więcej tak, jak w starożytnej Grecji "na Styks") - May delikatnie pogłaskała ją po policzku. Laurel odruchowo zesztywniała. Nie była przyzwyczajona do czułości i milutkich, łagodnych osób. Nieśmiało odsunęła się do tyłu.
- Ale ja nie mogę - wyszeptała. Biła się z myślami. Nie mogła tu zostać. Jej przeznaczenie było inne. Była przecież Sithem. Ale z drugiej strony czemu właśnie tak musi być? Dlaczego nie może zostać w ciepłym, miłym domu? 
- Laurel, posłuchaj - odezwała się May - Nie musisz już być taka. Powiedz mi, a ja ci pomogę - uśmiechnęła się. Siedmiolatka dotknęła ciepłej dłoni dziewczyny. Jej dłoń była lodowato zimna, jak zawsze.
- Okropnie mnie piecze. Tak się nie da żyć. Ale to tylko dla tego, że tu jestem - powiedziała przez łzy. Jej błękitne oczy ze smutkiem wpatrywały się w twarz zdezorientowanej Jedi - Bo mój pan naznaczył mnie... takim znakiem - odsłoniła przed nią plecy. To co May zobaczyła, przeraziło ją. Na plecach Laurel miała wypalony ogromny znak: -X-. Dokładnie taki sam, jaki miała Padme. Znak tajemniczego Sitha.
- Skąd to masz?! - panikowała starsza.
- Od urodzenia. Zostałam naznaczona. Ale jeśli Voux jest zły na mnie, to mnie strasznie boli! - wyznała.
- Kto? Jaki Voux?
- Mój pan. On nasłał na mnie te ataki zła... twierdzi, że jestem trudna do wykształcenia. Chce ze mnie zrobić prawdziwą Sithankę. Ale ja jestem za słaba i nie umiem - Płakała. Teraz już się nie bała i przytuliła się do May.
- Ćśśś... już nie płacz. Zobaczę, co się da zrobić - mówiąc to użyła Mocy, aby uleczyć dziewczynkę. Było to niestety niemożliwe. Mała była otoczona Ciemną Stroną. Bardzo cierpiała. 
Trzynastolatka skupiła się. Delikatnie musnęła Mocą kark Laurel. Dziewczynka uspokoiła się. 
Dalej próbowała. Otoczyła Jasną Stroną całą osobę siedmiolatki. Po pięciu minutach Laurel zasnęła. May delikatnie zaniosła ją do łóżka. Niestety była cała mokra, ale trudno. Musiała tak spać.
- Dobranoc - szepnęła do wszystkich trzynastolatka po czym zgasiła lampkę.

_______________________________________________________

Hej! Wrazam z rozdziałem po 3 dniach :).
Jak widać nieco tu dramatycznie, ale my slę,
że oczywiste było to, że Laurel należy do gościa od Padme. 
Kończę ten wątek z Amidalą w następnym rozdziale.
znowu tracę  wenę na końcu. A! I zapraszam do nowej zakładki "POSTACIE".

Dedyk dla:
Soni Soni Soni!!!

NMBZW!!!

wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 14

- O czym gadacie? - May podbiegła do basenu ( Momencik. Zapomniałam po co ona poszła do tego domu. Muszę sprawdzić xd. Dobra, mam). Miała już czyste ręce, a w prawej trzymała paczkę żelków.
- Skąd masz? - Ahsoka łapczywie spojrzała na zawartość siatki. Nie była teraz Ahsoką Tano. O nie. Była łapczywym, okrutnym wilkiem, który za wszelką cenę dąży do zdobycia gumowego jedzenia. Jej dziki wzrok objął całe podwórze Bonterich. Była wściekła, bezwzględna dla wszystkich i wszystkiego. Jej jedynym celem były one: żelki. Kochała je. Zrobiłaby dla nich wszystko. Zabiła każdego. Poślubiłaby je. Były teraz sensem jej życia, jej istnienia. Nie każdy tak potrafi. Togrutance ślinka pociekła. Była zdesperowana, pragnęła nieba, jakim były gumowe słodycze. Ostrożnie i bardzo powoli zniżyła wzrok. Szykowała się do skoku - Mogę jednego? - Zapytała głosem barmana (Dobra. Totalna głupawka!!!! Odbiło mi! Ale żelki ponoć mogą zawrócić w głowie).
- Jasne - Spokojnie powiedziała May i wyżerała dalej niebiańską chemię. Anakin też się skusił, aczkolwiek nie wariował tak, jak Ahsoka.

Obi-Wan wracał ze spotkania. Z 7 godzin na 12 przespał. Teraz był w różowym barze lalek Barbie, ale ku jego zdumieniu 9/10 senatorów przyszło za nim.
- E tam. Wracam do domu - stwierdził po czym udał się w kierunku wyjścia. Już miał przekroczyć próg, ale coś go zatrzymało. To Moc. Ktoś wrażliwy był tu, w środku. Czuł to. Ale kto...? Podszedł do ściany. Skupił się. Nagle poczuł to jeszcze mocniej.
- Co pan robi? - przed nim stała mała, może siedmioletnia dziewczynka. Miała piękne, głębokie niebieskie oczy i długie, jasnobrązowe włosy. Była szczupła i drobna.
- Kim jesteś? - spytał opiekuńczo dziewczynkę. Już wiedział, skąd ta moc: od niej. Biedne, małe dziecko, które najwyraźniej miało coś oznaczać.
- Nie wiem.
- Jak to: nie wiesz?
- Znam tylko swoje imię - odpowiedziała. Miała na sobie niebieską bluzkę i jeansy tego samego koloru. Była chyba przestraszona.
- A jak Ci na imię? - spytał Kenobi. Nagle wzrok dziewczynki się zamglił.  Oczy, z głęboko niebieskich zrobiły się czarne. Jej twarz stała się zimna jak lód. Ale najgorsze było to uczucie... obecność Ciemnej Strony.
- Czego chcesz? - odezwała się siedmiolatka. Jej głos był twardy i nieprzyjemny. Powoli odwróciła się tyłem do zszokowanego mistrza Jedi i zaczęła uciekać...
- Ej! Dokąd biegniesz? - zawołał za nią Kenobi i rzucił się w kierunku dziecka. Bardzo trudno było ją tu gonić, zważywszy na tłumy pijaków. Wreszcie ją zobaczył. Stała pod ścianą i opierała się o nią. Była wyczerpana. Po chwili zemdlała. Nikt nie zwrócił na to uwagi, nikt nie podszedł do dziewczynki. Tylko Obi-Wan prędko podbiegł do nieprzytomnej. Miała osłabione, wyziębione ciało. Trzęsła się z zimna.
- Na lorda Sithów - mruczał Kenobi. Szybko zebrał w sobie siły i podniósł dziecko. Teraz ewidentnie nie było w niej ani grama Ciemnej Strony Mocy. Znów była mizerną dziewczynką w niebieskiej bluzce. Mistrz szybko wyniósł ją z lokalu. Było już ciemno, a ulice Onderonu pachniały świeżym, nocnym powietrzem. Jedi położył małą na trawie w jakimś parku nieopodal baru Barbie. Zdjął swoją szatę i przykrył dziecko. Po 15 minutach otworzyła oczy.
- Nie rób mi tego! - Wrzasnęła i gwałtownie się podniosła.
- Czego? - przestraszył się Obi-Wan.
- Kim pan jest? I gdzie ja jestem...? - panikowała.
- Spokojnie. Nic Ci nie zrobię. Jestem... Obi-Wan. Aktualnie leżysz nieopodal baru. Nie martw się, nie mam złych zamiarów wobec Ciebie. Pytałem tylko jak masz na imię.
- Ja...? - Jej wzrok zrobił się jeszcze bardziej bolesny, jeszcze bardziej bezradny - La.. Laurel.
- Cześć, Laurel. Miło mi ciebie poznać. Jesteś wyziębiona. Napijesz się gorącej herbaty? - Spytał podając jej kubek z napojem, który dziewczynka błyskawicznie pochwyciła i zaczęła pić zawartość. Wreszcie, gdy kubek był już pusty odezwała się.
- Masz jakiś dom?
- Nie za bardzo. Jestem tu gościnnie. Mieszkam w pewnej willi...
- Aha. A co teraz będzie ze mną? - spytała.
- Nie wiem... ale na pewno Ci pomogę. Jesteś... bardzo ważna dla świata.
- Czyli? - zaniepokoiła się Laurel.
- Jesteś... wrażliwa na Moc. To znaczy, że...
- Wiem co to znaczy! - przerwała mu - jestem jak Sithowie!
- Ale... nie. Jesteś jak Jedi: dobrzy rycerze.
- Ale ja nie znam żadnych Jedi... - upierała się.
- Ani Sithów - stwierdził Kenobi, a dziewczynka zniżyła wzrok. Miała zbyt dużo przeżyć jak na ten dzień. Jak na jej nędzne życie: w wieku roczku została porzucona przez nie wiadomo kogo i osierociała. Jedynymi ludźmi których znała byli Sithowie: a właściwie jeden. Był zupełnie inny niż Obi-Wan. Aż się zdziwiła, że nie każe jej samej się podnieść i daje jej herbatę... to było jak sen. Jak marzenie. Sithowie traktowali ją dobrze. W ten surowy sposób uczyli ją, jak przeżyć i jak stać się dobrym wcieleniem zła. I jeszcze ten znak...
- A skąd możesz wiedzieć, że nie znam Sithów? - spytała go.
- A znasz? - Obi-Wan wyraźnie się zaniepokoił - wiesz chyba, że Sithowie są źli.
- Znam i nie uważam, żeby źle mnie traktowali. Oni mnie tylko uczą - stwierdziła. Kenobi się przestraszył. Biedne, małe dziecko. Tyle mocy, którą Ciemna Strona chce wykorzystać. Małe dziecko, które jest głodzone i torturowane... ma przecież ślady w postaci siniaków. Jest taka chuda i mizerna... i ten napad złości, czarne oczy... to musiało się z czymś wiązać.
- Chodź - podniósł się - i zapomnij o Sithach. Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce. Tylko... - Uklęknął na kolano, aby być wysokości Laurel - nie możesz nikomu mówić o tym, że jesteś wrażliwa na Moc. Ani nie możesz się sprzymierzyć z Sithami. Rozumiesz?
- Ale... rozumiem, Obi-Wan - zasmuciła się dziewczynka. Przecież musiała się sprzymierzyć z Sithami... to było jej przeznaczenie. Należała już do Niego...

***

Ahsoka, Anakin i May obrzucali się poduchami. Lux załatwił im większy pokój. No, mniej więcej 10 razy większy niż poprzedni. Każdy miał wypasione łóżko i własny stolik nocny. No i oczywiście przestrzeń do walki na poduchy. Było świetnie, i naprawdę współczuli Obiemu, że tak długo siedzi na obradach senatorów. Wreszcie usłyszeli dzwonek do drzwi. May poszła otworzyć: w drzwiach stał jej mistrzuniu.
- Hej! Żyjesz, mistrzu? - zapytała z uśmiechem.
- Nie. A teraz czas pobawić się trochę nielegalnie - zakończył temat i wszedł do środka.
- Ty i  nielegalnie? No okej...? Coś mi tu nie gra. Co się stało? - zdziwiła się.
- Mamy gościa. Ona nie może być zauważona. Musi wejść przez okno.
- Ale... my już nie mieszkamy w tym pokoju. Dostaliśmy lepszy - stwierdziła - no i kto to w ogóle jest?
- Nieważne. Musimy ją wciągnąć przez okno niezauważeni - Nakazał Obi-Wan.
- Doobra? Mogę ci pomóc, mistrzuniu. Ale nie chcę oberwać - zakończyła tym optymistycznym akcentem May.

_______________________________________________________

Hura! Mamy nowy rozdział! I pojawia się nowa postać ^^. Sonia pouczyła mnie, że nie stawiamy wielkich liter po myślniku, więc mam nadzieję, że wykonałam zadanie xd. Ponadto już niedługo pojawi się nowa zakładka "postacie" ,  gdzie znajdziecie May i Laurel (między innymi). Epidemia LBA rozpoczęta!!! Haha... no dobra. Kończę.

Dedyk dla:
May!

NMBZW!!!

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 13

Ahsoka siedziała na nudnej paplaninie. Nie mogła już tego znieść. Wszyscy siedzieli i dyskutowali o bezsensownych nazwach miejsc.
- Wampirrostwórki to nazwa nieodpowiednia! Powinno być Wampirrostworki! - Wydzierał się senator Muchillus.
- Proszę pana - Upominała senator Minnea Bonteri - Ta nazwa różni się jedynie kreseczką nad o.
- Ale ja uważam, że ma to też różnicę w wymowie! W interpretacji! Interpunkcji! - Dodał senator Grubillus (Poczekajcie, będzie gorzej).
- No, a wie pani co? - Odezwał się siwy, gruby senator - Ta ulica powinna się  nazywać Wampostwórki! Bo tam mieszkają Wampy, a nie wampiry!!! - Stwierdził Śmierdzillus.
- Panowie, proszę o spokój. Ulica pierwotnie miała być Bydlaną.
- Ale tam nie ma ani grama BYDŁA! Za to stoi tam sześć sklepów z mydłem. Rozumie pani? SZEŚĆ! Aż sześć! - Protestował Butillus.
- Właśnie! - Dodał Mózgillus - Skandalem jest nie nazwać tej drogi Mydlaną!
- A ja mówię, że ma być w miarę normalna nazwa! - Wypowiedział Normalnillus.
I właśnie rozmowy tego typu omawiano na jednym  z najważniejszych zebrań senatorów.
- Obi-Wanie, kiedy oni skończą? - Spytała Ahsoka przysypiając na fotelu ochrony.
- Co...? - Podniósł się z krzesła. Najwyraźniej spał.
- Nic, nic. Dobranoc - Uśmiechnęła się lekko. Ale May się będzie śmiała, jak dowie się że jej "mistrzuniu" spał na paplaninach. Podeszła po cichu do Luksa, który siedział na tyłach.
- Za ile koniec? - Spytała.
- Cicho. Aż oni się dogadają. A teraz spadaj stąd z łaski swojej. Później pogadamy - I pchnął ja w kierunku foteli ochrony.
- Genialnie - Stwierdziła, po czym położyła się spać.
Obudziły ją oklaski.
- Tak! Dziękuję! Bardzo! - Nad wszystkimi unosił się senator Śmierdzillus, który trzymał w ręku jakieś papiery.
- Dowód na nazwę ulicy - Powiedział Obi, który najwyraźniej się obudził - Ulica nazywa się Wampostwórki.
- Czyli zebranie skończone? - Spyta z nadzieją Tano.
- No co ty. Dopiero omówili 1. ulicę. Zostało jeszcze 19 - Zasmucił się Obi-Wan.
- Mogę iść do domu? Proszę, mistrzu! - Spytała Tano.
- A jak myślisz, co by odpowiedział Anakin?
- Że... mogę? - Spojrzała na niego niewinnie.
- Och, no dobra. Nawet mi się tu potwornie nudzi.
Ahsoka błyskawicznie opuściła salę, w której został biedny Kenobi i miliard jęczących senatorów o dziwnych imionach.
Wyszła z budynku i skierowała się w stronę willi. Po drodze wstąpiła (Niestety, nie do baru lalek Barbie :( ) do kafejki i wypiła gorącą czekoladę i Capuccino na rozbudzenie. Potem pobiegła do domu. Chciała sprawdzić, jak czuje się jej mistrz. Znając May mogła mu zrobić BUM.
- Dzień dobry! - Wbiegła do rezydencji. W salonie siedzieli Anakin i May. Śmiali się do jakiegoś ekraniku.
- Hej! - Powiedziała Togrutanka.
- Cześć Ahsoka! - Przywitał ją Anakin - Rozmawiamy przez mini-top z Padme. Obudziła się i ma się dużo lepiej! - Zadowolona Kenobi przypominała kurę na grzędzie (Tak mi się skojarzyło), która uszczęśliwiła Skywalkera.
- Ahsoka? - Spytał głos Amidali z mini-topa. Togrutanka podeszła do kanapy.
- Cześć Pame - Uśmiechnęła się.
- To... - Przerwała, bo podszedł do niej jakiś droid - Przepraszam, muszę iść na badania. Pa! - rozłączyła się.
- No - Zaczęłą May - To chyba Lux nie obrazi się, jak na cześć Senator Amidali pobawimy się w basenie, co nie? - Uśmiechnęła się do pozostałych.

Przewińmy przebieranie się w stroje. Przewińmy opisy strojów. Przewińmy... dobra. Po prostu jesteśmy 3 metry od basenu.
- No dobra! Na trzy, czte-ry! - I trzynastolatka wskoczyła do wody. Słońce tak pięknie świeciło, Padme była zdrowa a Mistrzuniu męczył się na obradach nazwy drogi. To było życie! Anakin podnosił dziewczyny do góry i wrzucał do wody. Ahsoka nurkowała głębiej i ciągnęła za nogi Rycerzyka. Zjeżdżali naraz  na jednej zjeżdżalni, co chyba było wbrew zasadom. Każdy z osobna skakał do wody, a  czasem dziewczyny na Skywalkerze. Świetnie się bawili. Potem Tano pobiegła do sklepu po lody i wszyscy jedli pyszne sorbety grzejąc się w jaccuzi (Ja też chcę!).
- Szkoda, że Obi tego nie widzi. Taż by się pobawił.
- Chyba raczej pozbawił wody w basenie. Ostatni konkurs na największy plusk był... no miał małe straty - Zaśmiała się Ahsoka.
- Czekajcie, idę umyć ręce - Powiedziała May wskazując na swoje brudne kończyny górne i pobiegła do środka.
- No dobra, smarku. Co się z Tobą dzieje? - Spytał Ani.
- Ale co masz na myśli? - Zdziwiła się.
- No już mi ty nie zmyślaj. znam cię. Gadaj.
- Ja? - Lekku na głowie Tano stały się wyraźniajsze.
- Tak. Nie odpuszczę ci. Co tam masz w tej małej główce? - Powiedział uśmiechając się (czy głowy togrutanów mają jakieś osobne nazwy?). Spróbował zajrzeć do głowy Ahsoki. Nie było to łatwe: widział jakich dziwnych senatorów i kłótnie bez sensu, widział Padme uśmiechającą się z łóżka szpitalnego i capuccino. Wreszcie doszedł do May skaczącej na łóżku i dziwnych figur na dnie basenu. Dokopał się aż do... Luksa. Nie widział nic szczególnego, bo Ahsoka szybko zmieniła myśli.
- No genialnie - Stwierdził.
- Nieładnie włazić do czyjejś głowy.
 - No, to prawda. A czemu ty masz w swojej  Luksa? - Spytał.
- Bo mi się tak chciało. Dawał dobre obiadki.
- Ale mi wytłumaczenie - Zaśmiał się i zanurkował, by pociągnąć  Smarkusia za nogę.

_________________________________________________________

Dobra, jest rozdział. Pod koniec trochę mi odbiło, ale Emily Tano dostała LBA!!!
Gratuluję. No dobra, odbiło mi też na początku i w środku. Koniec dramatu.
Zaczynamy sezon komedii! Nie, no żartuję. W każdym razie rozdział średni. Nie wiem
co tu jeszcze napisać. Świeci słońce!

Dedyk dla:
EMI!!!

NMBZW!!!

sobota, 12 marca 2016

Rozdział 12

Padme wyszła ze szpitala. Czuła się okropnie. Nie wiedziała, czym jest dziwny znak na jej ramieniu i co on znaczy. Wyszła przed budynek. Wiedziała, że nie powinna tego robić. Coś jej się stało, ale nie wiedziała co. Podeszła do ławeczki i na niej usiadła. W oddali widziała sylwetki szczęśliwych ludzi, Togrutan i inne rasy. I najważniejsze pytania: gdzie jest Anakin? Bardzo za nim tęskniła. On mógłby jej pomóc. Wiedział co to za znak, ale wyraźnie nie chciał jej tego mówić. Nagle zrobiło jej się duszno. Wstała i oparła się o ścianę. Zrobiło się zupełnie ciemno. Nic nie widziała.- Cieszysz się, że ktoś ci pomoże? - Usłyszała gruby, męski głos. Znała go. To ten człowiek, lub nie człowiek próbował ją zabić. Chciała uciekać, ale jej nogi były jak z makaronu. Upadła na ziemię.
- Kim jesteś? - Spytała.
- Voux. A ty, moja droga masz mój znak! Odtąd należysz do mnie. Ale nie martw się, tylko niezwykli mogą być moimi sługami - Wskazał wypalone piętno na ramieniu dziewczyny. Nagle zaczęło ją mocniej piec.
- Zabierz ro ode mnie! - Wrzasnęła i położyła się na ziemi. Popatrzyła na niebo, które było czarną otchłanią. Nagle nad jej głową zawisło coś czerwonego i świecącego.
- Jak chcesz. Możesz zginąć. Albo... - Schował broń - Nie. Masz wielki wpływ na Wybrańca! Może ty mu coś powiesz.... no nie wiem. Na przykład żeby zrobił coś tak głupiego jak samobójstwo? - Zaśmiał się szyderczo.
- Jesteś Sithem - Stwierdziła drżącym głosem.
- No nie gadaj - Zaśmiał się i zniknął. Przed oczami Amidali pozostała tylko ciemność.
                                                          
                                                                          ***

Skywalker chciał wracać do szpitala. Nie mógł zostawić żony. Czuł się za nią odpowiedzialny, a poza tym miał złe przeczucia... Padme miała coś wspólnego z Mocą. Była ważna dla Mocy. Moc ją wybrała. Tylko do czego...? Do manipulacji Anakinem? To było baz sensu.
- Rycerzyku? - Usłyszał głos Ahsoki.
- Tak? - Spytał. Wyczuł coś dziwnego w mocy. Jego padawanka coś przeżywała. Noe wiedział czy to radość czy smutek - Co ci jest, Smarku?
- Nic. Przyszłam bo martwię się o ciebie.
- A ja widzę, że coś przeżywasz. Powiesz mi? - Nie odpuszczał.
- Przeżywam zamach na Amidalę. Przecież mówiłam, że martwię się o ciebie.
- No dobrze. A może pójdziemy do Padme...? W końcu ona jest w niebezpieczeństwie. Jest wrażliwa na Moc! - Powiedział Anakin i wystartował w kierunku furtki.
- Poczekaj! A co z resztą? Nie możesz panikować! Nie ma emocji, jest spokój - Kiedy to mówiła, sama czuła się winna. Przecież ona robiła dokładnie to samo.
- Ty tu zostań - Powiedział po czym pobiegł na ulicę.

Anakin pędził przed siebie. Teraz naprawdę coś czuł. Biegł jak szalony. Chciał krzyczeć. Wreszcie dobiegł do szpitala. Zobaczył tam swoją nieprzytomną żonę leżącą na trawie - Padme! - Krzyknął - Nic Ci nie jest? - Ale Amidala nie odpowiadała. Piętno wypalona na jej ramieniu gwałtownie się rozżarzyło.
- Co...? - Wyczuł ogromne nagięcie mocy. Czuł ciemną stronę.
- ANAKIN!!! - Padme otworzyła oczy, które były całe czerwone. Spojrzał za siebie: stał nad nim wielki mężczysna z czerwonym mieczem. Błyskawicznie odparował cios. Amidala upadła na trawę.
- Kim ty jesteś? Zostaw ją! - Wrzeszczał. Wybaniec. Zauważył znaki: -X- pokrywające ciało faceta.
- Co ty jej zrbiłeś?! - Spytał.
- A co ci do tego? To już nie twoja dziewczyna. Jest moja. Widzisz ten znak? - Wskazał na ramię senatorki - To moje piętno. Niestety, trzeba był się wcześniej zorientować. Teraz jest za późno - Uniósł swój miecz do góry i zadał cios. Skywalker ponownie zablokował atak. Rzucił się na mięśniaka. Zadał cios z prawej strony, ale widocznie człowiek ten był wyszkolony.
- Jesteś Sithem! - Wrknął.
- Brawo - Odpowiedział spokojnie napastnik. Skoczył na Anakina i uderzył nogą w klatkę piersiową. Jedi upadł.
- Jeszcze się zobaczymy, młody człowieku. Bywaj! - Powiedział po czym skoczył w przestrzeń.
- Padme! - Chłopak błyskawicznie się podniósł i podbiegł do ukochanej. Podniósł jej powieki - były normalne. Co to było? Był pewny, że Amidala jest opętana.
- Ojej! - Jakaś staruszka popatrzył na nich i zwiała.
- Panie - Powiedział robot medyczny, który akurat przybył - Zabierzmy Panią Senator do środka.
- Jak jej pilnujecie?! - Oburzył się  - Miała zostać w środku!
- Spokojnie, panie - Powiedział, po czym ekipa ratunkowa zawiozła Padme do szpitalnego budynku.

***

Po powrocie do willi Skywalker nie chciał już nic robić. Załamał się sytuacją Padme. To jasne, że Sith chciał ją do czegoś wykorzystać. 
- Anakin, uspokój się. Ona wyzdrowieje. A poza tym to ona jest wrażliwa na Moc! Chyba ją ochroni... - Pocieszała go May. Obi-Wan i Ahsoka wraz z Bonterimi pojechali na zebranie. May została by zająć się Chłopakiem.
- Ty nic nie rozumiesz!
- Że nie jest dla ciebie tylko zwykłą dziewczyną? To rozumiem. Ale - Podała mu kubek gorącej herbaty - Ty się nam tu nie rozchoruj. Albo będzie BUM od May - Zagroziła.

_______________________________________________________

Tadam! Proszę bardzo, ci co chcieli rozdziały. Jest 12, chociaż troszkę krótki. Obiecuję, że następnym razem będzie już mniej Padme i więcej Ahsoki. ale Staram się być szybka z rozdziałami. Mam nadzieję, że napisałam dobrze te wielkie litery (Do Soni). 

Dedyk dla:
Ashary!!!

NMBZW!!!

czwartek, 10 marca 2016

Rozdział 11

Anakin siedział przy łóżku  Padme podczas badania. Wreszcie robot skończył, po czym oświadczył, że może być tylko lepiej.
- Jak się czujesz...? - Spytał Skywalker.
- Coraz lepiej. Ani, ale ty nie możesz tu być. Przecież się domyślą - Ostrzegła go.
- Spokojnie, Obi-Wan też tu jest. I Ahsoka z  May. Prowadzą śledztwo.
- Śledztwo...? Po co? - Zdziwiła się dziewczyna.
- W sprawie tego zamachu na Ciebie! Nic nie pamiętasz...? -Przestraszył się.
- Pamiętam, tylko... - W jej głowie pojawiły się urywki scen: Wysoki, silny mężczyzna. ONa sama, jak się broni. Ktoś ją bije, a ona się broni. Próbuje uciec od ataku. Woła o pomoc, ale nikt jej nie słyszy. Wreszcie ten pocisk... zakręciło jej się w głowie - Ani... ja nie mogę - Zaczęła się dusić.
- Szybko! -Wrzeszczał Wybraniec -Ona się dusi!!! - W tej samej chwili do pokoju wbiegła masa robotów i zaczęli reanimować Padme.
- Co z nią??? - Wariował Anakin.
- Już dobrze, panie. Miała zatrzymanie akcji serca. Już jest lepiej - Powiedział droid. Anakin ciężko zniósł tą informację. Nie chciał, aby ktokolwiek groził Padme, czy robił jej krzywdę. Wygonił wszystkie droidy z sali.
- Panie, zauważyliśmy niepokojące...
- Sam jesteś niepokojący! -Wydarł się - Zjeżdżaj! - I wypchał go z sali. Podbiegł do łóżka Amidali, ale zobaczył tam coś dziwnego: na jej ramieniu pojawił się znak: -X- . Anakin nie wiedział, co to ma znaczyć. Wyglądało, jakby znak był wypalony.
- Co to jest? - Zwrócił się do nieprzytomnej żony - Kto ci to zrobił...? - zastanawiał się. Był pewny, że jeszcze przed chwilą nie miała tego symbolu. W dodatku był gorący jak rozżarzone węgle.
- Ani... co ty robisz? - Wychrypiała. Jej twarz zbladła, a ręka zaczęła się trząść. Było z nią coraz gorzej. Nagle z rany wypłynęła strużka krwi. Dosłownie kilka kropli. To był znak. Skywalker szybko chwycił chusteczkę i chciał zmyć czerwony płyn z ramienia dziewczyny, ale nagle coś go powstrzymało. Sięgnął do kieszeni: wydobył małe poręczne urządzonko, którym przed laty zbadał jego krew Qui-Gon Jinn - Wykrywacz Midichlorianów. To był głupi i beznadziejny pomysł, ale coś podpowiadało Wybrańcowi, że musi zbadać ukochaną. Nabrał czerwonej cieczy (Aaa! Synonimy!!!) do środka urządzonka. Maszynka zapikała i pojawił się wynik: zawartość Midichlorianów: 1498. Jak?! To niemożliwe! Padme nie mogła być wrażliwa na moc! Nie!!! Jest senatoką. Jego żona zaczęła inne życie... jako senator. Co miał teraz zrobić??? Nie mógł nagle zabrać jej do zakonu. Wybrała już inną drogę...
- Anakin, co tu się stało? - Wbiegł do środka Obi-Wan.
- Ona... się obudziła. Ale nic nie pamięta. A teraz to i ten sok ludzki (Synonim do krwi, jakby coś. Wiem, jestem geniusz)... - zawahał się.
- O czym ty mówisz? -Spytała zdezorientowana Ahsoka. Jej mistrz podał jej do ręki urządzenie do wykrywania Midichlorianów.
- O Sithowie...
- Co tam masz? - Zaciekawiła się May. Spojrzała na urządzenie... dostrzegła tam krew wrażliwą na Moc (No jak to napisać???) -Czy to jest krew Padme Amidali...?! - Przeraziła się.
- Tak... - Powiedział Wybraniec. Usiadł ciężko na szpitalnym krześle.
- Anakin... - Odezwała się półżywa Amidala - Co mi jest?
- Nic poważnego - Wtrącił się szybko Kenobi.Padme nie mogła się dowiedzieć. Nie teraz.
- Odpoczywaj, pani Senator. Na nas już pora... - Zaczęłą Ahsoka odciągając swojego mistrza od łóżka żony.
- Do widzenia - Powiedział oschle Anakin z bólem w oczach, po czym wyszedł ze szpitala.
W drodze do domu wstąpili do kawiarni różowej barbie. Musieli dać coś do jedzenia Skywalkerowi, bo nic nie jadł od wczoraj wieczorem. Wybraniec skutecznie się bronił, ale pod groźbą walnięcia w łeb od May uległ. Zjadł jakiś rozgotowany makaron i kilka sucharów.
- Nie możesz się tak głodzić! Rycerzyku, ona już się czuje lepiej - Pocieszała Tano.
- Wiem - Gorąca zupa z makaronem dodała mu sił. Czuł przez moc spokój o Padme. Traz ona próbowała mu coś powiedzieć, ale nie umiała. Po prostu zasiewała w jego sercu spokój.

***

Po powrocie do willi żedebąsę (No jak nazwać inaczej damulkowaty domek?) było już tylko dobrze. Anakin się uspokoił i razem z Obi-Wanem urządzili skoki do wody. May przebrała się w strój i nurkowała. Sędziowałą również w walce chłopców. Obi-Wan pokonał swojego byłego podawana 3 do 2, bo przewagę dała mu konkurencja na największy PLUSK do wody. Szkoda tylko, że woda w basenie zmniejszył swoją objętość o 30% . Ahsoka spacerowała przy najdalszym końcu płotu. 
- Hej! czekaj! - Biegł za nią Lux.
- A bo co mi zrobisz -Spytała ze śmiechem Togrutanka i zaczęła uciekać. Bonyteri nie miał szans. Byłaby wygrała, gdyby nie głupie jajko, o które się potknęła. Przewróciła się na trawę. Widocznie roboty nie sprzątnęły wszystkiego.
- Mam cię! - Zaśmiał się chłopak i położył się koło niej.
- Ty mój klusku - Zaśmiała się Ahsoka po czym przytuliła Bonteriego.

__________________________________________________________

Witajcie madamy żedebąsię! Jak widać rozdział jest krótki, ale trudno. Piszę jeszcze inne coś, coś superowego. No i ostatnio gadam na Hangouts z: Sonią, Eirą, Emi, Bariss, Nicol, Pauliną, May i WA. Więc mam zajęcia :). No kończę, bo zawsze na koniec nie ma co napiać.

Dedyk dla:
Eiruni!!!

NMBZW!!!

poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 10

Po długich 2 godzinach Anakin wreszcie zasnął. Miał wysoką gorączkę i poważne zaburzenia w Mocy. Ahsoka opiekowała się nim jak prawdziwa mamusia. Teraz było na odwrót: Rycerzyk w roli dziecka do niańczenia. Po tym wszystkim Tano nie mogła zasnąć. Po pół godzinie próby wyszła na dwór, do ogrodu w willi Bonterich. Powietrze było zimne, ale czyste. W mieście było zupełnie cicho. Usiadła na leżaku i owinęła się szlafrokiem w Kotki (Hue hue... to na cześć Malinki xd). Patrzyła na nieruchomą wodę basenu.
- Hej - Usłyszała głos zza siebie. Podskoczyła gwałtownie i sięgnęła po miecz, ale go tam nie znalazła. Przecież była w piżamie. Obejrzała się za siebie: to tylko Lux. Z jednej strony była bardzo zdziwiona jego wizytą, ale z drugiej szczęśliwa. Jej mózg włączył tryb #odbiłomi.
- Hej. Trochę mnie przestraszyłeś. Co ty tu robisz? - Spytała.
- No... poszedłem do kuchni się napić i zobaczyłem, że drzwi są uchylone. Tak więc wyszedłem na taras sprawdzić, czy to nie włamanie.
- Och, świetnie. Czyli jestem włamywaczem - Zaśmiała się.
- Nie aż tak. Ale jesteś kimś o wiele lepszym.
- Ahh... sama nie wiem. Jedi ma swoje plusy i minusy. Wszyscy musimy trzymać się reguł - Wyjaśniła mu Togrutanka.
- No na przykład...? - Spytał chłopak.
- Musimy kontrolować emocje. No wiesz... zero złości, gniewu, przesadnej radości...
- A miłość? -Spytał nieśmiało Lux.
- Tego też zabraniają. Ale May łamie 90% zakazów. Na przykład szalona radość, wybuchowa złość...tego typu rzeczy.
- A ty łamiesz jakieś zasady?
- No tylko te pomniejsze. Ale mam ostatnio takie uczucie, jakbym chciała złamać jedną z tych większych - Lekku na głowie Ahsoki przybrały wyraźniejszy odcień.
-  Chcesz mi coś przez to powiedzieć...? - Uśmiechnął się klusek.
- A niby co? - Broniła się.
- Że no... ja nie wiem. Jestem fajny, super i w ogóle...
- Spadaj! - Zaśmiała się, gdy Bonteri zbliżył się do niej. Na początku chciała się wyrwać, ale zrezygnowała. Była tylko lekko spięta. Przypomniała sobie to, co powiedziała jej May: że ma się domyślić, co to za przeczucia. Teraz już wiedziała.
- No wiesz... ja też lubię łamać zasady - Powiedział.
- Ale się boisz, klusku - Zaśmiała się Tano - Ja cię nie ugryzę.
- No to zobaczymy - Powiedział, po czym lekko ją pocałował (Taak.. pocałunek w świetle księżyca. Emi, tylko nie zgłupiej). Ahsoka czuła się zarazem niesamowicie, ale też się przestraszyła. W końcu powiedziała sobie: Kit z zasadami Jedi.

*** 


Rano, podczas śniadania Ahsoka cały czas się rumieniła. Była przeszczęśliwa. Powiedziała już przez Moc May o tym zdarzeniu, która poparła teorię: "To dobrze". Obie siedziały jak na gwoździach przy śniadaniu. Kompletnie zapomniały o wczorajszym zamachu, czego nie można powiedzieć o... Anakinie (Nowość). On natomiast siedział jak kompletnie wypompowany, sflaczały balon. Planował w nocy szybko iść do Padme i sprawdzić, czy się wybudziła i czy w ogóle żyje, ale Ahsoka go pwstrzymała. Teraz role się odwróciły: ona robiła za niedoszłą mamuśkę. Był jej za to wszystko wdzięczny, ale nie pojmował, dlaczego ona się tak cieszy. Dla niego była żałoba. Żona, najbliższa mu osoba umierała, a ona nawet nie wiedział kto jej to zrobił i co się z nią teraz dzieje. Ahsoka obiecała, że pójdą całą czwórką do szpitala dziś rano po śniadaniu. Ale on nie chciał nic jeść. Był zbyt przejęty.
Gorączka mu przeszła, ale nadal źle się czuł. Gdyby ona umarła... nie. Odsunął te myśli. Musi żyć. Dla niego.
- No dobrze... - Zaczęła pani Minnea - Chyba gdzieś państwo wychodzicie...
- Już, oczywiście - Odezwał się Obi-Wan po czym wszyscy wyszli z sali. Anakin gnał do przodu w kierunku szpitala, a za nim biegli pozostali. Nikt go nie zatrzymywał. Wiedzieli, w jakim jest stanie. Nawet May i Obi-Wan, którym do głowy nie przyszło, że Skywalker jest żonaty. Wpadli do szpitala, w którym krzątały się dziesiątki robotów. Podeszli do recepcji i Obi powiedział:
-  Prosimy adres pokoju Senator Amidali - Użył przy tym mocy.
- A45 SIII - Podał adres recepcjonista. Cała czwórka skierowała się ku windzie, po czym May drżącymi rękami wpisała hasło, a winda ruszyła. Wysiedli dokładnie przed drzwiami do pokoju Amidali. Anakin cały się trząsł. Wreszcie Kenobi uchylił drzwi i weszli do środka. Ich oczom ukzała się śpiąca senatorka.
- Co z nią?! - Wykrzyknął Skywalker łapiąc droida za kabelki. 
- Żyje. Jej stan się poprawia. Niedługo powinna si ę wybudzić - Powiedział spokojnie droid metalicznym głosem po czym odjechał jak gdyby nic się nie stało.
- Ona żyje... - Anakin odetchnął z ulgą, i szybko przytulił się do swojej padawanki, aby ukryć łzy.Był przeszczęśliwy.
- Mistrzu - Zwrócił się do Obi-Wana - Czy musimy już iść...?
- Jeśli chcesz zostań jeszcze chwilę. My już pójdziemy. Musimy przesłuchać te roboty, które ją uratowały. Przepytamy wszystkich i wtedy wrócimy do domu pani Bonteri - Zakomendował po czym wszyscy wyszli z pomieszczenia.
- Padme!- zbliżył się do niej. Była ciepła. Delikatnie ją przytulił.
- Ani...? - Usłyszał cichutki głos swojej żony.
- Padmie! - Anakin przeżył szok szczęścia - Kto ci to zrobił!?! Zresztą, nieważne. Jesteśmy razem. Nie masz się czego bać.
- Wiem - Amidala się lekko rozpromieniła - Jestem...bezpieczna. Nie boję się przy tobie. Zostań jeszcze chwilę - Poprosiła. Wdać było wyraźnie, że jest z nią lepiej.
- Poczekaj -Mówił przez łzy chłopak (Tia... 20 lat XD) - Pójdę tylko po medycznego robota. Musi sprawdzić twój stan. Ale cały czas jestem przy tobie -Powiedział i przyprowadził medyka.

*** 

- Pani senator ma ślady walki. Ktoś próbował ją pobić, a potem udusić. Ale ona się broniła, więc napastnik użył cichego pistoletu. To specjalna maszyna, która  wystrzela ostre pociski. Amidala dostała takim w kark - Wytłumaczył trojgu Jedi droid medyczny.
- Dobrze. A wiesz może, kto stoi za tym atakiem? - Spytała Ahsoka.
- Bardzo trudno nam to ocenić... na pewno ktoś silny. I wysoki. Senator ma wielkie siniaki.
- Dobrze. Czy to wszystko? - Powiedział Obi-Wan.
- Tak. Więcej informacji nie posiadamy - Odrzekł droid po czym wrócił do swojej pracy.

____________________________________________________________

 No to się rozpisałam ^^. Ale mam wenę, więc korzystam. Robię to, o co prosiła mnie Barriss Offee - Dłuższy rozdział. No trochę akcji tam się potoczyło i jest Luksoka <3 !!! No i Padme żyje!!! A ja z Sonią ciągle nie jesteśmy Online na Hangouts... no nieważne. Nie będę tu narzekać ... XD.

Dedyk dla:
Nicol Rain (E tam, że 2 raz lub 3 XD) 

NMBZW!!!