Muzyka

sobota, 30 kwietnia 2016

02 Misja: "Jeszcze rok życia"

DARK GRACE
    Szłyśmy prowadzone przez Hana w kierunku wielkiego, białego namiotu. Wokół nas wrzała robota. Większość rebeliantów była ubrana w wojskowe stroje i hełmy. Wszystko obracało się wokół Lando Callisiana, który dowodził pracami.
    Solo spojrzał na nas z niesmakiem, po czym ruszył w stronę przyjaciela.
- Lando! Co tu się dzieje? - zawołał. 
- Eee... pakujemy broń, która została na polu po wczorajszej bitwie. Przyda się. A są tu rzeczy niezużyte, jak i takie, które da się wykorzystać ponownie - oświadczył. 
- Taa... - Han złapał się za podbródek. - Tak trzymajcie. Ja tu mam "zadanie" - zrobił cudzysłów palcami - więc... na razie.
    Brunet wymamrotał jeszcze parę niezbyt pięknych słów, po czym odprowadził nas do naszego namiotu.
    Było to dość duże pomieszczenie. W środku znajdowały się cztery łóżka, szafa, a w kącie stała wielka misa z wodą. 
- Tu - wskazał na wnętrze namiotu - macie wszystko, czego potrzebujecie.
- Ale... - zaczęła Angel, ale Han spiorunował ją spojrzeniem.
- A więc - kontynuował - w szafie macie stroje. Macie się szybko przebrać i stawić na zbiórce. A! I tu macie przebieralnię - wskazał na zasłonkę w prawym rogu. - Życzę miłej zabawy. Pa!
    Zanim którakolwiek z nas zdążyła coś powiedzieć mężczyzna wybiegł z pomieszczenia.
- Aha - podsumowała Emi.

WHITE TIGERS
 May, Sue, Florence i Olga dostały czarny namiot na swoją siedzibę. Leia zaprowadziła je i pokazała: szafę, miskę do kompania i łóżka, a także przebieralnię. Ogólnie było tu dość przyjemnie. 
    - No to co? Przebieramy się? - zaproponowała Olga.
- Dajesz pierwsza - Florence usiadła na swoim łóżku. Było całkiem wygodne. 
    Olga podeszła do szafy i wyjęła pudełko wielkości mniej więcej tornistra szkolnego. Z ciekawością potrząsnęła - w środku ewidentnie coś się kryło. Postanowiła więc sprawdzić to w przebieralni.
    Po pięciu minutach wyszła. Dziewczyny czekające na swoją kolej zatkało. 
    Nastolatka miała na sobie jasnozielony kombinezon, zrobiony z materiału termoaktywnego. Na nogach widniały wysokie do kolan, ale bardzo wygodne buty - również zielone. Oprócz tego miała na sobie białą bluzkę z krótkim rękawkiem i z napisem: "REBELIA". Do pasa natomiast przypięty miała... miecz świetlny. Rękojeść swobodnie zwisała obok blastera. Włosy Olgi były starannie spięte w kok. 
    - Woooooooooooow - to jedyne, co udało się wydusić dziewczynom. 
    Ale po chwili wszystkie rzuciły się na swoje pudła - każda miała podpisane. W środku znajdowały się: ciuchy, buty, dezodorant, piżama, ręcznik, krem, maść na rany, bandaż, dwie, poręczne butle niebieskiego płynu do picia, śniadaniówka z gotowymi kanapkami, które zawsze pozostawały w niej świeże, zegarek, a co najważniejsze - poręczny plecak w kolorze czarnym. Do tego hełm.
    Błyskawicznie przebrały się w swoje stroje - Florence miała szary strój, May - czarny, Sue - różowy (wybacz). Wszystkie miały takie same stroje jak Olga, tylko w innym kolorze. Miecz świetlny miał ten sam kolor co kombinezon.
    - No, dziewczyny. To się nazywa styl - zaśmiała się Sithari (May).

NEFA
    Nicol, Eira i Foromica musiały zmienić nazwę, bo dołączyła do nich Ashara. Mimo miana Inkwizytorki nie potrafiła się obsługiwać w pełni sprzętem, którego używali rebelianci. Nie do tego była szkolona. Przyłączono ją więc do najmniej licznej grupy. Ale dziewczyny świetnie się odnalazły. 
    One mieszkały w niebieskim namiocie z białymi kropkami. Luke pokazał im szafę, w którym znalazły pudełka. W środku było to samo, co u Olgi czy dziewczyn z White Tigers. Błyskawicznie się rzuciły i przebrały.
    Ashara miała czerwony strój, Eira - brązowy, Nicol ciemnoniebieski, a Foromica - biały.Wszystko było dokładnie takie same. Miecz w kolorze stroju, blaster, kombinezon i koszulka "REBELIA". Włosy wszystkie spięły w kok, jak Olga. Innymi słowy - banda blogerkowych sobowtórów w różnych kolorach.
    - Mogę? - Luke wejrzał do środka. Nastolatki były gotowe.
- Mhm... - Eira kończyła wiązać swoją sznurówkę - A co? 
- Idziemy na zbiórkę. Przydzielą nam zadanie - wybiegł.
- Wpadł i wypadł - stwierdziła Nicole. Pozostałe kiwnęły głowami, po czym ruszyły za chłopakiem. 

RAZEM
    Dziewczyny z NEFA na zbiórce stawiły się jako ostatnie. Okazało się, że wszystkie miałyśmy miały taki sam strój. Dark Grace, nasza drużyna była jak zwykle najgłośniej. 
   Ja miałam niebiesko-morski strój (coś w rodzaju ciemnego turkusu), Angel fioletowy, Emily - ciemnozielony, a Sonia - kremowy. Tego koloru były nasze miecze. W sumie każda osoba miała taki sam strój. A koszulki z napisem "REBELIA" były  takie śmieszne!
    - A więc - rozpoczął Han - poszczególne drużyny będą miały inne zadania. Ja - zrobił dumną minę, a Leia przewróciła oczami - i moja drużyna, Darth Gacie...
- Dark Grace! - Angel zrobiła wielkie oczy.
- Nieważne! - kontynuował. - my, jako drużyna, będziemy zajmowali się ostrzałem AT-AT z góry. Znacz, że: imperialne roboty łażą po ziemi, a my skaczemy ze zdalnie sterowanych spadochronów...
- ŻE CO?! - krzyknęłam.
- Ile razy mam mówić! NIE PRZERYWAJ! - zmierzył mnie wzrokiem - A więc... skaczemy, i walimy w nich specjalnymi nabojami.
- A nie lepiej statkami? - Luke spojrzał na przyjaciela unosząc lewą brew.
    Na to Solo już nie wytrzymał. Wykrzyknął parę nieświętych słów po czym zaczął marudzić dalej.
- Ja tu nie mam nic do roboty. Lepiej przygotuję statki, którymi piloci będą likwidować nieprzyjacielskie maszyny w kosmosie. - Uśmiechnął się sarkastycznie, a Luke zakrył twarz w dłoniach.
    - Więc my - Skywalker zwrócił się w stronę NEFA - jako drużyna zajmujemy się rozwalaniem trzech baz dowodzenia na tej planecie. Będziemy w pewien sposób skontaktowani z Hanem i jego drużyną, bo AT-AT znajdują się w pobliżu tych ośrodków. Z tym, że my atakujemy z ziemi, oni z powietrza - wyjaśnił.
    - A my? - wyrwał się Tigermoon (hehe :D).
- My - zaczęła Leia - lecimy na Głównego Niszczyciela, żeby wykraść plany powstania III Gwiazdy śmierci. Potem pozostałe drużyny dołączą do nas, ale mamy najtrudniejsze zadanie, jak na razie - popatrzyła z lekką paniką na brata i swojego chłopaka. Nie chciała ich stracić wojując w jakiejś szaleńczej misji. Ale z drugiej strony Imperium trzeba zniszczyć. Poza tym... ma do ocalenia jeszcze 12 młodych bloggerek, nie mogła zawieść.
    - A więc teraz trening. Jest dziesiąta. Do dwunastej pierwszy trening walki mieczem, potem lunch, od trzynastej do piętnastej trening blasterem, potem obiad, a na koniec trzygodzinny trening sprawności. Potem kolacja i godzina treningu sprawności. O 21:00 idziecie spać. Miłej zabawy! - rzuciła księżniczka i skierowała się w stronę centrum dowodzenia.
- Fajny plan, nie powiem - wymamrotała Ashara.
    Dzień spędziłyśmy tak, jak nam kazano. Trening, trening, trening, trening... no i chwile na jedzenie. Ogólnie położyłam się do łóżka zmordowana ćwiczeniami. Moja piżama była białym kombinezonem z futerka. To chyba był polyester, a o ile mi wiadomo tutaj nie ma takich rzeczy, ale nie zastanawiałam się nad tym. W sumie większość tego, co było w czarnym pudełku pudełku nie istniało w Odległej Galaktyce. W ogóle JA nie istniałam w świecie Star Wars.
    - Śpisz? - przerwała moje rozmyślania Emily.
- Nie, a co? - spytałam.
- Nico - przewróciła się na drugi bok. Położyłam się z powrotem na lewym boku i wsłuchiwałam się w odległe krzyki i śmiechy rebeliantów na warcie. Chwilę później ze strony łóżka Tano dobiegł mnie cichutki śpiew: "życie, życie, życie, śmierć... życie, życie, żelki..." - tak w kółko. Dobrze znałam tą piosenkę. Sama ją uwielbiałam i zaczęłam nucić.
    W pewnym momencie usłyszałyśmy cichy chichot White Angel, który przerodził się w morderczy  śmiech.
- Ej! - zaprotestowała Emily. Ja się tylko śmiałam. I to jak. W końcu we trzy umierałyśmy ze śmiechu tak, że obudziłyśmy biedną Sonię.
    - Co... - przetarła oczy najstarsza.
- Nic, śpijmy - podsumowała White, po czym położyłyśmy się na swoich posłaniach.
     Zasypianie zazwyczaj zajmowało mi trochę czasu, ale dzisiaj wyjątkowo padłam jak klops. Po takim dniu każdy spałby jak kamień. Tak też było.

    Znajdowałam się w wielkim, ciemnym pomieszczeniu. Światło stanowiły jedynie małe lampki, rozmieszczone po bokach korytarza. Właśnie, to był korytarz. Było tu pusto, ale w oddali słyszałam jakieś głosy. Trochę... sztuczne. Co to mogło być? Ruszyłam w tamtym kierunku. Głosy stawały się coraz głośniejsze. Miałam straszne podejrzenia co do nich, ale... poszłam dalej.
    - Tak, niestety - usłyszałam słowa szturmowca. Hełm sprawnie zniekształcał naturalną barwę głosu mężczyzny. 
    Instynkt wyrobiony na treningach kazał mi schować się za rogiem. Ściany był tu lekko wgłębione w regularnych odstępach, więc łatwo mogłam się ukryć. Wpełzłam do jednej z nich i czekałam, aż "plastikowa zbroja" sobie pójdzie. 
    W końcu droga była wolna. Wypełzłam z kryjówki i puściłam się pędem przed siebie. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że coś dziwnego kryje się w tym miejscu. Właśnie, gdzie ja w ogóle byłam?
    Szturmowcy, ciemne korytarze... czy możliwe, że znajdowałam się na niszczycielu? Nie zastanawiałam się dłużej. Ruszyłam dalej. W kierunku, który wskazywała mi Moc. Chłód z niej bijący przyprawiał mnie o dreszcze, nawet puchowa piżama nie pomogła. Czułam, że ktś lub coś niebezpiecznego znajduje się w pobliżu. 
    Wpadłam do wielkiej sali. Jedna z jej ścian była przeszklona, a pozostałe - w tym samym, charakterystycznym, metalicznym kolorze. Na końcu znajdował się fotel zwrócony do mnie tyłem. Znałam dobrze to siedzenie - Darth Sisious przesiadywał na nim za życia, gdy statkował na niszczycielu. Czy to ma oznaczać jakieś problemy? Nie wiem, ale na pewno nie przepowiada to kolorowej przyszłości wśród alicornów i żelków (ze specjalną dedykacją dla Emily). Podeszłam bliżej. Poczułam zapach rdzy i metalu. 
    Na fotelu siedział człowiek. Krew zmroziła mi się w żyłach. Czy to jakiś Sith? Nie wiem, ale ostrożnie okrążyłam fotel. Ujrzałam jego twarz. Była niezwykle blada i wychudzona. Ubrany był w czarny, obcisły kombinezon. Typowy dla szturmowców. Coś tu nie pasowało... 
    Człowiek miał blond włosy, lekko wchodzące w biel. Były niezwykle rzadkie i oklapłe. Jego ręce i nogi składały się ze skóry i kości, wszystko o bladym odcieniu. Ta osoba mnie przerażała. 
    Jeszcze jedna rzecz mnie zdziwiła - mężczyzna zdawał się mnie nie zauważać. Mimo, że byłam centralnie przed nim nadal miał grobową minę. Przyglądał się galaktyce i upadkowi Imperium. 
    Ale ostatnie, najważniejsze pytanie - kim on był? 
    - Panie - do pomieszczenia wsunął się szturmowiec. Gwałtownie podskoczyłam. - Mam raport z walk na froncie sektoru B-9, na księżycu Endor.
- Tak? - głos mężczyzny był zimny jak lód, i przenikliwy jak fala mrozu. 
- Rebelianci niedługo planują dopaść trzy pozostałe bazy, B-7, B-3 i B-5. Nasze szanse są.... prawdę mówiąc dość niewielkie.
    Skamieniała twarz władcy zrobiła się jeszcze mniej przyjemna, o ile to możliwe. Widać było, że bił się z myślami.
- Nie pozwól nam upaść! Rozumiesz? Imperium jeszcze nie upadło! - wydzierał się. To nie było normalne. Jak dla mnie on miał coś z psychiką. Dusił coś w sobie. 
- Wynoś się! I nie chcę więcej słyszeć o porażce! - warknął człowiek, a speszony żołnierz uciekł. 
    - Ja... jestem Revan (tak, jak ten Sith). Nie ma emocji, tylko spokój. Kamienna twarz, zemsta, złość... - zaczął mówić blady przywódca. Widać było, że jest zagubiony. 
- Nie po tym, co zrobili mojej rodzinie. NIE PO TYM. - po jego policzkach pociekły obficie łzy. Cały się trząsł, jego oczy przybrały barwę czerwoną. W końcu zdusił to w sobie i usiadł spokojnie na fotelu Sidious'a. Oddychał ciężko.
- Teraz to ja mogę zawładnąć tymi, którzy mi to zrobili. Pomszczę rodzinę. Moją małą siostrzyczkę... - głos mu się załamał - NIE. 
    Robiło mi się coraz zimniej. Czułam żal w tym człowieku. Ból i tak głębokie rany, że mało prawdopodobne, by przeżył jeszcze chociażby rok. 
    Zrobiłam coś, o co się nie podejrzewałam - podeszłam do Revana i otarłam jego łzy. O dziwo czułam jego bladą skórę. 
    Poruszył się. Dotknął policzka, na którym przed chwilą spoczęła moja dłoń. Wstał i rozejrzał się wkoło - ale nie dostrzegł tam nikogo. Może byłam niewidzialna.
    Zrezygnowany opadł na siedzenie. W jego oczach tliła się jednak iskierka nadziei. 
- Jeszcze tu wrócę - wyrwało mi się, nie wiem, czemu to powiedziałam, ale czułam, że tak będzie. Revan miał silne powiązanie z naszą misją. 
    Dowódca wziął głęboki oddech i ruszył w moją stronę. Nie odsuwałam się. Młócił rękoma w powietrzu, ale nie sposób było mnie dotknąć. Byłam... duchem? Możliwe.  Nie wiem. 
    Obudziłam się cała roztrzęsiona. Wrzaski Luke'a dotarły do mojego namiotu. 
    - Czas wstać! - powiedział z uśmiechem. 
Przewróciłam oczami. Naprawdę? Dobra, nie będę się sprzeciwiać. 
    Błyskawicznie się ubrałyśmy i stawiłyśmy na zbiórce. Pozostałe drużyny były gotowe. Świeżo wyprane kostiumy wyróżniały się pośród strojów rebeliantów.  
    - Wszyscy wiedzą, co mają robić. Jak nam się uda, przywrócimy wolność w Galaktyce. 
- Jazda! - zarządziła Leia i ruszyliśmy na swoje stanowiska. 

niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 27: "Wąż"

Ahsoka obudziła się za sprawą promieni słońca wpadających przez dachowe okno. W pokoju panował chaos, którego wczoraj z pewnością nie było.
Na krześle stojącym w rogu leżała zmięta piżama Anakina. Jego kołdra leżała na podłodze, a poduszka na wpół wyjęta z poszewki zwisała z posłania mistrza. Łóżko Padme wyglądało chyba na jedyne czyste. Obojgu już tu nie było, jedynie Kenobi zwinięty chrapał smacznie pod grubą kołdrą. Był po prostu słodki jak małe dziecko. Ssał kciuka od prawej ręki.
- Naprawdę, ty, Obi-Wan? - spojrzała żałośnie na Jedi. Śmiać jej się chciało strasznie, ale powstrzymała się.
Wstała i szybko się ubrała. Jak się okazało, w szyscy domownicy nie śpią od siódmej. Amidala i Skywalker również wstali jak ranne ptaszki. Dziwny dom...
Ahsoka sprzątała w pokoju podczas robienia wielkiego śniadania. Nyssa, jedna z sióstr Olli proponowała jej wycieczkę do kurnika po jajka, ale Padme była bardziej chętna.
Reszta pomagała w kuchni. Pracami dowodziła mama rodziny Haruunów, Keyteeh. Było naprawdę wesoło. Olla wraz z Haydenem i małą siostrą Catty sporządzali herbatę w wielkim garnku. Ośmioletnia Haruun czuła się znacznie lepiej. Anakin wraz z Greedonem, kolejnym członkiem wielkiego klanu, ubijali ciasto na chleb. Jak się okazało, nie było to wcale łatwe.
"Na Corusant" - pomyślała Tano, która po posprzątaniu pomieszczenia zmiatała w kuchni - "śniadanie można zrobić w 10 minut. Tutaj chyba z godzinę jeszcze posiedzimy". A siedzieli już od dobrych 30 minut.
Jedynie Obi-Wan spał smacznie. Nawet podekscytowani "kucharze" i ich wrzaski nie spędziły snu z jego powiek. Tym razem śnił o łąkach... tylko o łąkach z żółtymi kwiatkami rzepaku. Słońce świeciło wysoko na niebie, a letnia bryza gładziła jego twarz.
Położył się wygodnie na trawie. Wsłuchiwał się w buczenie radosnych pszczół. Był wniebowzięty.
Teraz mógł pomyśleć o tych wszystkich bezsensownych, czy też może - problematycznych sprawach...
Po pierwsze: muszą odnaleźć łączność z Republiką i wrócić na Corusant. Po drugie: odnaleźć May i Laurel, po czym dać im porządną nauczkę. Po trzecie: muszą znaleźć niejakiego Vouxa i zobaczyć, kim jest. Może stwarzać potężne problemy. Poza tym, została dawno nie ruszana przez nich sprawa Padme, która jest wrażliwa na Moc... a może nie? Może coś się im pomyliło? Ale ostarnie, najtrudniejsze: wizje płonącego domu, które nękały go co noc.
Tyle głupich spraw, bez sensu. Niby są okropne, ale mogą zaważyć na losie wielu ludzi.
- Obi-Wan! No już, wstawaj. Na prawdę, ile można spać? Jest 9:00!
- Co? - Kenobi podniósł głowę, nad którą Amidala machała ręką - Aha... już, jasne - przeciągnął się.
- Śniadanie gotowe! Wiesz, ile pracy trzeba, żeby je przygotować? Całe trzy godziny! A teraz już, idź się ubrać. To do ciebie niepodobne, śpiochu - zaśmiała się i wyszła z pomieszczenia.
- Zaspałem? A może ja wariuję... to niemożliwe... - wstał i powolnym krokiem skierował się ku łazience. Założył swoje szaty Jedi po czym udał się na śniadanie. Przy stole wszyscy już siedzieli i łapczywie jedli. Skoro, jak mówiła Padme, robili to przez 3 godziny faktycznie muszą być głodni... Kenobi poczuł się niezręcznie... jako jedyny smacznie sobie spał, podczas gdy cała reszta charowała przy posiłkach.
- Mis... Obi-Wanie, siadaj - Anakin wskazał miejsce obok siebie.- Dziękuję, Skywalker - woleli nie używać słów "mistrzu" czy "padawanie", "rycerzu" itym podobne. Haruunowie wiedzieli, że przybysze są Jedi, ale mimo wszystko zwracanie się do siebie jak w Świątyni było takie... odległe i niezręczne.  Nawet Ahsoka siedziała cicho w kącie i przeżuwała jagody.
Jajecznica i placki z jagodami okazały się pierwszorzędne. Także miód i szynka, oraz chleb własnej roboty. Na dodatek herbatka z rumianku... wyśmienite. Najadł się jak nigdy.
- Dobrze, teraz Ashley i Marrien (rodzeństwo Olli) zostaną z Wami, a my idziemy orać pola - podsumował ojciec Haruunów, Kembton.
- Aha, i Olla idzie na łąki po rumianek - rzuciła Keyteeh, a jej córka słusznie pokiwała głową.
- Do roboty!

***

Laurel i Han siedzieli w prywatnym odrzutowcu Kapitana Carlin. Był to zasłużony pilot Republiki, a także znajomy Hana. Trochę to zdziwiło siedmioletnią Solo, ale wolała się nie wtrącać.Jej brat, jeśli mogła tak go nazwać, był dość dziwny... nawet bardzo. Mimo, iż mała miała zjechaną psychikę, była chyba bardziej normalna niż bliźniak. Coś w sobie krył, ale co?

***

Anakin krzątał się po domu. Nie wiedział, co się stało, ale czuł pewien... brak. Brak kogoś bliskiego. Ale przecież wszyscy byli: Ahsoka, Padme, Obi-Wan... nawet 14 Haruunów. Ale jednak kogoś brakowało...
- Ahsoka, czy tobie też jest... no nie wiem. Że kogoś tu brakuje...? - zwrócił się do padawanki.
- Faktycznie, dość dziwne, ale też mi się tak wydaje. Ale wszyscy są! Chyba że... - w tej chwili togrutanka zamarła. Stanęła i zaczęła szeptać: "nie, nie, nie..."
- O kim zapomnieliśmy? - zaciekawił się Skywalker.
- R2!!! Na śmierć o nim zapomnieliśmy! Co on sam tam robi?! Przed tym wybuchem był w statku, ale potem...
- Zbieramy się! Musimy go znaleźć! - zadecydował Wybraniec zrywając się z miejsca - R2 jest nam potrzebny!
Haruunowie nie gadali za dużo. Dwoje członków rodziny zaprowadziło niezwłocznie Jedi do miejsca rozbicia. Nawet nie protestowali. 
Anakin rzucił się pędem przed siebie. Ahsoka w ślad za nim. Ashley i Marrien gnali ile sił, ale nie potrafili dorównać szybkości Jedi. 
Po godzinie morderczego biegu dotarli wreszcie na miejsce katastrofy i niezwłocznie zaczęli przeszukiwać teren.
Wrzaski i wołania nic nie dawały. Droid zapadł się pod ziemię. Nawet we wraku spalonego statku nic nie było. Więc R2 musiał gdzieś być. Musiał działać.
- To jest bez sensu - Tano usiadła na podłodze zrezygnowana. - Może on jest zezłomowany? Kto wie, co tu się działo.
- Biiiip! - z dziury nieopodal dobiegł ich pipczący głos droida.
- R2?! - Anakin pobiegł w tamtym kierunku, a po chwili wyciągnął z nory brudną maszynę.
- Gdzieś ty był? Jedna noc i już w tarapatach! - ucieszyła się togrutanka. Mimo wszystko lubiła tego droida. Wiele razy uratował życie jej i Anakinowi. 
- Biiip! - wydzierał się wciąż.
- Czego chcesz, R2? Wracamy! - Skywalker pociągnął maszynę w swoją stronę, jednak ona poraziła go prądem.
Ashley niespokojnie patrzyła w stronę dziury, z której wydostał się droid.
- Eee... może już sobie idźmy, co? - zaproponowała.
- Usiłujemy, ale nasz mały przyjaciel nie raczy współpracować - Tano skrzyżowała ręce na piersi.
- Ej, co to jest? - zaniepokojony Skywalker podszedł do nory.
- Anakin NIE! - rozległ się głos Marrien'a, ale za późno. Z pieczary wyłonił się długi na 7 metrów wąż o jasno zielonych oczach i czerwonym ubarwieniu. Wił się z wściekłością.
- SSSSSSSSSSSSSSSSSSSS! - zabrzmiało to jak "Wynocha z mojego terenu!".
- To Yeve! Jeden z 14 węży! Żyją w otchłani planety...! - Ashley z przerażeniem spojrzała na gada.
- A więc rozprawimy się z tym tu i teraz - Wybraniec wyciągnął broń świetlną, a jego padawan powtórzył ruch. Bestia łypnęła na nich zdziwionym wzrokiem. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do stawianiu oporu. Jednak potwór nie zamierzał się poddawać.
Niewiele myśląc zaszarżował. Zielony, żrący kwas spadł 3 centymetry od stopy Ahsoki.
- Musimy ją przeciąć! - wrzasnął Anakin, po czym, wymijając kałuże "kwasu", zbliżył się do węża. Tano podążyła za mistrzem, jednak Yeve był przygotowany na taką opcję. Z jego podłużnego ciała wystrzeliły kolce. Zmusiło to rycerzy Jedi do cofnięcia się.
- Co teraz? - Togrutanka wymownie spojrzała na swojego mistrza.
Anakin musiał szybko myśleć. Przestraszeni Haruunowie dzielnie trzymali się z tyłu, razem z R2. 
- Jest... sposób! - wydusił z siebie Marrien - Od... środka...! - oznajmił.
- Co to znaczy? - Ahsoka uskoczył prze jadem. Jednak chłopak z przerażenia nic już nie powiedział. Był przerażony. Zresztą - trudno się dziwić. całe życie spędził na ogródkach i zbożu, do walki nikt tu nie szkolił.
- Dobra, idziesz z lewej, Smarku! - zarządził Wybraniec. Sam zaś ruszył prawą stroną. 
Po chwili potwór był otoczony. Wymowne spojrzenie Ahsoki wystarczyło, żeby zrozumieć: "Trzy, dwa, jeden...". W jednej chwili rzucili się na bestię. Jednak to, co się stało zmrosiło im krew w żyłach. Rękojeści mieczy, po dotknięciu do ciała Yeve stopiły się jak stal w bardzo wysokiej temperaturze. 
- Co to było?! - przeraziła się Tano. Zostało tylko jej shoto. 
- Jak my go pokonamy jednym, krótkim mieczem? - zastanawiał się Anakin. Przecież to niemożliwe.
Ale potwór najwyraźniej nie miał czasu na myślenie, chciał szybko uporać się z problemem. Strzelał trującym płynem na wszystkie strony. Teraz jedynym zadaniem Jedi było: "przeżyć.", co nie było łatwe. Bestia miała zaskakująco szybki refleks. 
- R2! Zabierz... ich do domu! - Wybraniec ledwo uskoczył przed kwasem. Na szczęście droid posłusznie oddalał się i pilnował Haruunów. 
Ahsoka nadal rozmyślała nad słowami Marriena: "od środka". Podejść węża od środka? Nie, to nie ma sensu... Albo może inaczej. Co jest w środku? Serce. Hmm... w środku jest serce, wątroba, wszystkie narządy... A od zewnątrz jest paląca skóra. Nagle doznała olśnienia.
- WIEM! Od środka! Znaczy... do gardła! Tam nie ma tego kwasu! Jeśli tam wycelujemy zabijemy bestię! - podekscytowała się.
- No, no - Skywalker nie krył dumy - Mały Smarkuś uruchomił myślenie! - uskoczył przed kolejnym ciosem wroga.
Nagle potwór runął na ziemię, prosto na... Ahsokę. Ale refleks Jedi nie pozwolił mu osiągnąć zamierzonego celu. 
- Łap! - rzuciła Rycerzykowi shoto - Odciągnę go, a ty w stosownym momencie rzucisz mu to do gęby! Tylko uważaj na... - w tej chwili kropla zielonkawego jadu spadła na ramię dziewczyny. Krzyknęła. Ból rozdzierał jej ramię niemiłosiernie.
Przez mgłę słyszała krzyk Anakina. Ale zaraz.. był to okrzyk... radości. Co jest grane?
- Ahsoka! - usłyszała po chwili nad swoim uchem. - Ooh...
Anakin przyglądał się żółto-zielonemu śladowi na ramieniu Smarka. Cały czas syczało i gotowało się to "coś" na jej ciele. Padawanka miała zamknięte oczy. Jej oddech był niespokojny. Ale żyła. A Skywalker trafił shoto do wnętrza bestii i zabił ją na miejscu. Poszło nawet łatwo, ale co z Ahsoką? 
- Macie tu lekarzy? - wrzasnął, ale przecież nie miał do kogo. Wziął więc Ahsokę na ręce i ruszył w stronę chatki ze słomianym dachem i oknem dachowym. 

***
Ahsoka miała się dobrze. Po opatrunku z ziół naturalnych opuchlizna zeszła, a ramię przybrało kolor czerwony. Bandaż zrobiony przez Ollę pomógł (Wszyscy już wrócili, jako ostatni Ahsoka i Anakin). Obi-Wan też wyglądał lepiej, niż wczoraj. Ale widać było też... podekscytowanie na jego twarzy.
- I co, lepiej? - Anakinowi zapaliła się lampka "nadopiekuńczego mistrza".
- Tak, po raz dziesiąty - rzuciła kąśliwą uwagę. 
Wybraniec otworzył usta, ale już nic nie powiedział.
- Słuchajcie - Kenobi wszedł ostrożnie do pokoju, a za nm ciągnął się R2. - Mamy miejsce tej platformy lotniczej. R2 odkrył, że są tam 2 statki kosmiczne należące do Aliantów Republiki. Co prawda są przestarzałe, ale da się nimi spokojnie latać. Poza tym to niedaleko. Olla zna drogę - spojrzał wymownie na dziewczynę, a ona kiwnęła głową na znak zgody - Musimy wyruszać już teraz. Dzisiaj. Potrzebują nas w Republice - podsumował.
- Zgoda - do pomieszczenia weszła Padme. Ubrana była w długą, białą tunikę i wąskie spodnie w tym samym kolorze. Włosy splotła w warkocz. Anakin przystanął i spojrzał na swoją żonę. Jej ubiór skutecznie ukrywał rosnący brzuch. 
- A więc się pakujmy - zarządziła Tano.

***

Laurel, pod okiem brata, bezpiecznie trafiła do Świątyni. Nie musiała się na szczęście nikomu tłumaczyć, bo nie zwrócono na nią szczególnej uwagi. Co starsi mistrzowie siedzieli zapatrzeni we własne sprawy, na obradach Jedi. Padawani i ochrona, czy też pozostałe osoby, nie wiedzieli o ilości midichlorianów we krwi małej dziewczynki. 
W końcu, pod wieczór, Laurel dostała własny pokój. Na jej drzwiach widniał napis: "ADEPT. NR 68522". 
W środku pachniało kwiatami i świeżą farbą. Był tu Stolik, wielka szyba, ukazująca panoramę Corusant, oraz łóżko i szafka nocna. Na podłodze puszył się miękki, biały dywan. Skromnie, ale dla dziewczynki był to raj. Przecież całe życie spędziła na bruku. Ciężko pracowała i prawie nie jadła. Tu było idealnie.
Szybko się rozpakowała (nie miała za wiele do roboty) i pobiegła do May.

May tymczasem gadała przez mini-top z... Obi-Wanem. Tak, Kenobi znalazł urządzenie do komunikacji międzyplanetarnej. Odwiedził lądowisko, na którym znalazł maszynę. Teraz Solo wiedziała już, co spotkało "Ekipę Rozbitków" przy powrocie do domu. Jej opowiadanie o sobie nie poszło łatwo... ale musiała to zrobić. I zrobiła to. Nawet jej ulżyło. Obi-Wan był zaskoczony faktami, ale nie mieli czasu na rozmowy. 
Trzynastolatka położyła się na łóżku. Chciała spać. Te dni były bardzo... trudne...
Ledwo zamknęłą oczy, a do jej pokoju wparowała Laurel.

_________________________________

Uff... skończone. Ten rozdział jest niemiłosiernie długi... ale natchnienie przyszło i proszę! Coś jest. Inspiracje wychodzą ze Spotify'a i muzyczek Sound'n'Grace, Alvaro Soler'a, Imagine Dragons... W każdym razie jest. Przepraszam za błędy, ale jestem chora :c Powrót R2!!! Wszyscy się cieszą! Jajecznica, śniadanko, węże... w tym jest wszystko. Ale nareszcie opuszczamy Coryor i lecimy do domku... apsik! Nieważne. 
Jeszcze jedna informacja: postanowiłam wstawiać od dzisiaj rozdziały w soboty, aby bardziej je dopracować.

Dedyk dla: Vanessy i Cole'a!!!

NMBZW!!!

wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział 26: "Tylko razem"

- Laurel! - wrzasnął Han. Ale dziewczynka go już nie słuchała. Zostawiła za sobą szepty ciężkiej, krwawej i okrutnej przeszłości. Odkąd tu trafiła, pod opiekę May i pozostałych Jedi, czuła się zdrajcą. Była kompletnie inna, ale wszystko to zamknęła w sobie. Może wszystko zakończyć za sprawą jednego, małego ruchu.
Spojrzała ostatni raz na brata. Jego oczy szkliły się łzami. Mało znał siostrę, nawet prawie w ogóle. Ale nie chciał niczyjej śmierci, tym bardziej, że czuł z Laurel wielką więź.
- Żegnaj... - szepnęła, po czym skoczyła. Solo wrzasnął głośno. Wychylił się za barierkę - Laurel znikała wśród pojazdów, ludzi i innych latających maszyn.
- Umrzesz... umrzemy... tylko razem. - poszedł w ślady dziewczynki. Jednak szybko się opamiętał i wyszedł z transu "umieramy". Skoczył, ale nie dla samobójstwa.
- Złapię... - natychmiast przestał mówić. Przy takiej prędkości ślina wlatywała mu do oczu.
Rozejrzał się. Laurel spadała niewiele niżej - była lżejsza. Wkrótce znajdą się na tym samym poziomie.
Chłopiec postanowił przybliżyć się do siostry. Rozpaczliwie machał rękoma i nogami na wszystkie strony, ale nic się nie działo. Wreszcie byli na tym samym poziomie.
- Laurel! - wrzasnął mimo prędkości, od której robiło się gorąco. - Złap!
Chwycił zdziwioną dziewczynkę za rękę, a potem za drugą. Teraz spadali wolniej.
Mała usiłowała się obrócić, czy sterować lotem, ale to było niemożliwe.
- Uwa..! - próbował krzyczeć chłopiec, ale było za późno. Wpadli na maskę jakiegoś ścigacza wgniatając przy tym nieco karoserię.
Prowadził ciemnoskóry biznesmen. Nosił srebrny garnitur wysadzany brylantami, czarne okulary i okropnie drogi zegarek.
- Co to ma być?! - wydarł się.
Speszone rodzeństwo usiadło na masce.
- Przepraszamy... spadliśmy.
- SPADLIŚCIE?! Ten ścigacz jest wart fortunę! - oburzony bogacz zatrzymał pojazd.  - Wysiadać mi, ale już! - podleciał do najbliższej platformy lotniczej.
Rodzeństwo szybko wysiadło, a mężczyzna odjechał.
- Halo! - usłyszeli głos nad głowami - Platforma lotnicza B-336 zajęta! Prosimy o zejście z jej powierzchni! W przypadku zignorowania nakazu grozi wam śmierć! - lądujący transportowiec zbliżał się do przestraszonych dzieci, a pilot wymachiwał rękoma, na znak, aby się odsunęli.
- Chodź! - tym razem to dziewczynka odciągnęła brata na bok. Znaleźli się na cienkiej platformie, okalającej okrągły budynek. Półka miała zaledwie pół metra, więc trudno było się utrzymać na powierzchni.
Han usiadł dysząc ciężko. Siostra tak samo.
- A więc... co ci strzeliło do tej pustej głowy, co? Gdybym cię nie uratował...
- Dobrze. Ale ja tylko chciałam...
- Popełnić samobójstwo?! - oburzył się.
- Nie... to znaczy tak. Ale i tak się nie przydam! - Laurel dziecinnie wymachiwała nogami.
- Dobra, koniec tematu. Musimy jakoś wrócić do Świątyni, póki jeszcze się nie zorientowali, że nas nie ma - zakończył Solo.
- Dziękuję - dziewczynka niespodziewanie przytuliła się do zdezorientowanego brata. Łzy ściekały po jej gładkich policzkach. Han objął ją czule.
- Nie jestem misiem Puchatkiem, nigdy się nie przytulam - dodał chłopiec.
- Ja też nie. Ale jak jestem w... "depresji", to tak.
Stanęli jak wryci. A potem wybuchnęli śmiechem. Jakie bezsensowne problemy stwarzają sami sobie.
- Dosyć. Chodźmy już, bo spadniemy. - powiedział brat Laurel i wziął ją za rękę. - Nie martw się, przeżyjemy.
- Ale tylko razem - dodała.

***

Ahsoka zasnęła zaskakująco szybko tej nocy. Z jednej strony to dobrze, bo się wyśpi i jutro nie zawali. Ale z drugiej strony... myślała o Luksie Bonteri. Tęskniła za nim i nadal uważała, że nie należało go tam zostawiać samego. Był samotny, pogrążony w żałobie. Zresztą nie tylko on. Anakina też coś gryzło i wyraźnie było widać. Nie koniecznie negatywnie, ale jednak był jakiś nieswój. Łatwo było to zobaczyć.  Poza tym Obi-Wan też się zmienił. Zapewne dlatego, że martwił się o May i Laurel... i nie miał z nimi kontaktu. Ale może było coś jeszcze...? 
Dziwne czasy... 
Tano przewróciła się na drugi bok i zasnęła. 

Znajdowałam się... na Naboo. Dobrze pamiętam ten dom, w którym Anakin i Padme wzięli ślub. Byłam tam sekretnym gościem. Kochałam mojego mistrza jak starszego brata... mówił mi prawie wszystko i ja mu też prawie wszystko. 
Weszłam do środka. Roznosił się tu zapach róż i świeżego, wiosennego deszczu. Wielkie kolumny z białego marmuru podpierały wysokie sklepienie zdobione wieloma kolorowymi malunkami. Wielkie, przeszklone pomieszczenie było pełne słońca. W rogu stała kanapa, nieopodal fotel i drewniany stolik. Podłoga zrobiona z jasnego drewna była przykryta miękkim, beżowym dywanem. W sąsiednim pokoju dało się słyszeć krzyk... małego dziecka. Zaraz, jak to? 
Zaciekawiona podeszłam do różowych drwi. Zobaczyłam w środku... uśmiechniętą senator Amidalę. Trzymała na rękach dziecko. Obok stał Anakin, mój mistrz. On także miał niemowlaka w ramionach...
Wtedy do mnie dotarło. Ten sen może mieć ważne przesłanie...  Padme jest w ciąży!
 Usiadłam ciężko na kolorowej sofie. To wszystko wyjaśniało - dziwne zachowanie Amidali, jeszcze na Onderonie, wtedy w szpitalu. Także niepokój Anakina o żonę. To też tłumaczy zniknięcie tajemniczego znaku z nadgarstka kobiety... "gdy spotkasz rodzinę, znak Vouxa zniknie"... tak było w przypadku Laurel, więc to musiała być prawda. 
Podeszłam jeszcze raz, by zobaczyć, czy to po prostu nie wybryk mojej wyobraźni. Niestety, oni nadal tam byli... z dwojgiem dzidziusiów. "Nie, nie, nie. To nieprawda. Anakin nie mógłby..." zaczęłam, ale właśnie sobie uświadomiłam, że to możliwe. Wziął nielegalny ślub. To już samo w sobie jest wbrew prawu Jedi, a co dopiero dzieci...
Ale ja przecież, robiłam wszystko dokładnie w tym samym kierunku... 

 Padme Amidala obudziła się rano za sprawą promieni słońca. Ciepło ogrzewały jej delikatną twarz. Uśmiechnęła się.
W pewnym sensie patrzyła na tę planetę, jak zresztą wszyscy, negatywnie. Było tutaj tak starodawnie, mało swobodnie. Ale z drugiej strony łączył ją z tym miejscem pewien... sentyment. Było tu tak... dziko, naturalnie. Przypominało to jej rodzinną planetę Naboo.
Powoli zeszła ze swojego łóżka. Mimo, iż znajdowało się w nim mnóstwo piasku wyspała się jak nigdy. Szybko się ubrała i dyskretnie wyszła na dwór.
Widok o poranku zapierał dech w piersiach. Wschodzące słońce o barwie pomarańczowej wystawało lekko zza pagórka. Wokół rozciągała się farma, dalej łąka, aż w końcu "pustynia" pól uprawnych. Zboża rosły tylko na niewielkim fragmencie, reszta dopiero co zastała zasiana, więc większość stanowiły obszary pokryte spulchnioną, ciemną glebą.
Nagle Padme usłyszała zgrzyt podłogi za sobą.
- Przepraszam, mogę jakoś pomóc? - podeszła do niej dziewczyna poznana wczoraj, siostra Olli. Miała na imię Evie.
- Nie, dziękuję... przypatruję się tej pięknej panoramie. - Amidala łagodnie się uśmiechnęła. - wschodzące słońce to widok, który pamiętamy do końca życia, prawda?
- U nas to codzienność... - podeszła do niej. - Chce pani...
- Mów mi po imieniu. - wtrąciła Padme.
- W takim razie: chcesz zobaczyć, jakie mamy tu prace na farmie? Lekko nie jest. Dbamy o zwierzęta , inaczej nie mielibyśmy co jeść - Evie poprawiła swoje różowe kalosze, odgarnęła kosmyk czarnych włosów i ruszyła przed siebie, a za nią Amidala.
Podczas pracy koleżanki senator uświadomiła sobie, ile ci ludzie wkładają w to serca i pracy. Byli zcharowani, ale robili to dla swoich rówieśników i rodziców. W końcu: czego się nie robi dla rodziny?

***

Anakin wstał pospiesznie. Zobaczył, że nie ma jego żony. Jej jedwabna piżama leżała złożona na posłanym łóżku. Nie wkładając koszulki pobiegł przez korytarz i wyjrzał za drzwi do ogródka. Może to co robił nie wydawało mu się tak głupie, jakie w rzeczywistości było? 
Wybiegł na podwórko. Zastał swoją żonę wąchającą kwiaty w pobliskim ogródku, w towarzystwie czarnowłosej dziewczyny, która karmiła konie. Odetchnął z ulgą. 
Niewiele myśląc zawrócił i w szybkim tempie wskoczył do pokoju. Na szczęście nikt go nie zauważył. 
Położył się i jeszcze przez chwilę wsłuchiwał się w mamrotanie Obi-Wana. Kenobi co chwila pomrukiwał coś w rodzaju:
"- Miło... a jak się zwie? A co podchodzi...?" i tego rodzaju bezsensowne rzeczy.
Ahsoka natomiast miała ciężki oddech, jak na sen. Może miała koszmary? Opiekuńczo na nią spojrzał.
- Jeszcze dziesięć minut... - wymamrotała, a kąciki ust Skywalkera zaczęły się unosić.
- Śpij, śpij. Mamy czas. - wyszeptał i poszedł do łazienki się ubrać.

________________________________

Przybywam! 
Dostałam weny, a ten rozdział jest chyba najlepszy w moim życiu :D Chociaż nie wiem... starałam się, aby nie było błędów i korektowałam ten rozdział 2 razy. Chciałabym podziękować Tatusiowi i Kiwi, że w swój oryginalny sposób (poprzez gadki szmatki na Hangouts) zwracały mi nieświadomie wenę i natchnienie poetyckie (XD). Niestety, jak zawsze na koniec, wena mnie opuszcza przy notce :c Ale do pisania mam zapasy, także rozdział już niedługo. 
Kto wymyślił choroby?! Głupia, jedna, się uczepiła MNIE! Dzień przed konkursem.. no cóż. Przeżyję. 

Dedyk dla:
WSZYSTKICH!!!

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 25: Prosto w serce

Wreszcie, po skończonej kolacji, przy której Jedi i Amidala lepiej się poznali z rodziną Haruunów, a  także kąpieli w drewnianej misce Obi-Wan udał się spać.
Siedział na swoim łóżku ze spuszczoną głową - nie chciał, a raczej nie potrafił teraz zasnąć. Postanowił więc wyjść na korytarz.
Drewniana podłoga skrzypiała pod jego nogami. W domu było całkowicie ciemno, mimo, że zegar wskazywał godzinę 22:30. Wszyscy już spali.
Obi-Wan bał się położyć. Nie chciał, żeby znowu mi się to przyśniło... sen, a raczej wizja, która męczyła go od kilku dni. Dom w płomieniach, mała dziewczynka, rodzice, nastolatka... wszystko spłonęło.
- Nie, nie... - szeptał do siebie łapiąc się za głowę.
Jego oddech zrobił się ciężki. Zaczął czujnie rozglądać się dookoła. Nie wiedział, co się dzieje.
- Zachowaj spokój. Jesteś Jedi - usłyszał znajomy głos - Czy nie tego cię uczyłem? 
Chwila... Kenobi znał ten głos. Wspomnienia... wspomnienia sprzed dziesięciu lat...
- Tak, mój młody padawanie. 
- Qui-Gon? To ty, prawda?
W korytarzy rozległ się lekki szum - wiatr. Czy to jego dawny mistrz? Czy te wizje są w jakiś sposób z nim związane...?
- Mistrzu... wiesz, co oznaczają te wizje, prawda? To ty je zesłałeś. Chcesz mi coś powiedzieć.
- Tak, ja. Te wizje dotyczą mojej rodziny. Mieszkają na Sverran, planecie położonej w układzie Steyvan. Mój brat z rodziną... 
- Czy to, co mi pokazałeś... już się wydarzyło? - przerwał mu Obi-Wan.
- Nie, ale może. Ale może, ale może... - głos Qui-Gona poniósł się echem po korytarzu i zniknął razem z powiewem wiatru.
Kenobi nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spotkał właśnie ducha... który wali prosto z mostu: "Uratuj moją rodzinę!". Ale z drugiej strony ten "duch" był jego dawnym, a może nawet aktualnym mistrzem...
Usiadł ciężko na drewnianej podłodze pokrytej piaskiem. Schował głowę, a łzy pociekły mu po policzkach.
- Co się stało? - usłyszał nagle dziewczęcy głos.
- Nic - otarł łzy. Nie mógł przecież pokazać, że płacze, tym bardziej, że jest Jedi - tak sobie siedzę.
- Mhm, jasne - przewróciła oczami Olla.
- Co? A ty co tu robisz? - Kenobi uniósł lewą brew.
- Mam bardzo dobry słuch - zaśmiała się - A poza tym wyszłam napoić konie.
Rzeczywiście, w stajni obok domu (która była większa niż chatka, nawiasem mówiąc) tłoczyło się z 30 koni, a na łące oddalonej o kilometr od posiadłości pasło się stado krów. Haruunowie mieli też inne zwierzęta, między innymi kury, kaczki i ptactwo nielotne, ale także świnie, a nawet kangura, chociaż nie bardzo pasował do klimatu.
- Tak? Ja podobno też. Ale na razie mam masę problemów.
- Jakich? - spytała Olla. Obi-Wan wiedział, że nie powinien jej tego mówić, ale czuł wielką potrzebę wyżalenia się komuś. Poza tym ta dziewczyna była taka... ciepła i miła. Wiedział, że może jej powiedzieć wszystko co mu siedzi w głowie, a ona nie wygada. Była godna zaufania.
- Mój mistrz, który już nie żyje... - zaczął opornie - to znaczy... ja jestem Jedi, więc miałem mistrza.  On zginął, zabity przez lorda Sithów... i po dziesięciu latach od jego śmierci miewam wizje.
Obejrzał się na koleżankę, która doskonale i z uwagą słuchała.
- To jest... jakby dom, rodzina, i nagle ten ogień... Wszystko płonie! Rozumiesz? Tam była taka mała dziewczynka...
- Cii... spokojnie - pogłaskała go po ramieniu - mogę Ci pomóc. Ale teraz idź spać. Nie przemęczaj się - lekko się uśmiechnęła, co wprawiło Obi-Wana w lepszy nastrój - Jutro wezmę cię na spacer po rumianek, na łąkę.
- Dzięki. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty.
- A znasz w ogóle jakieś inne dziewczyny? Poza tą togrutanką i królową? - spytała.
- Mam padawankę... - spojrzał na jej minę. Najwyraźniej rozumiała - Ma na imię May. Ostatnio uciekła mi... nie wiem co jej się w tej pustej głowie poprzewracało, ale strasznie się martwię. Zabrała ze sobą też siedmiolatkę, a my nie mamy z nią kontaktu.
- Mój ojciec coś kombinuje Chyba gdzieś tu mamy jakieś lądowisko. Ale ono jest wybudowane przez Republikę. I daleko stąd.
- Pług konny macie - powiedział z nadzieją w głosie. Ale Olla tylko westchnęła.
- Idź się położyć, i nie martw się. Pomogę ci - po czym odeszła.
Patrzył za nią jeszcze przez minutę.  Była taka... Niesamowia. Idealna. Coś, jakaś... strzała? Nieodczuwalne przez całe życie uczucie trafiło go... prosto w serce.

***

Laurel stała przed radą Jedi. Dziś rano dostała nakaz ze świątyni: ona i May wraz z Hanem mieli się stawić przed najwyższymi mistrzami. Była wrażliwa na moc. A poza tym te dziwne wizje... były takie dokładne! Wiedziała niektóre rzeczy co do sekundy. 
Ale mimo tego teraz czuła się bezradna. Stała przed jedenastoma potężnymi mistrzami i mistrzyniami. Wbijali w nią lodowato zimny wzrok.
- Dziewczynkę przyjąć musimy. Mocą silna jest - rozpoczął obrady Yoda. Stanowczym gestem zadecydował o losie tej dziewczynki.
- Mistrzu... ona jest bliźniaczą siostrą Hana Solo - May wskazała na swojego młodszego brata.
- Moc w niej tylko jest. Cała w żyły Laurel wpłynęła. Bliźniak twój - zwrócił się do siedmiolatki - twoich umiejętności nie posiada. Dlatego masz Moc ogromną.  Podwójną. Dziewiętnaście tysięcy midichlorianów.
Na te słowa wszyscy, którzy przebywali w sali obrad stanęli jak wryci. DZIEWIĘTNAŚCIE TYSIĘCY?! To prawie tyle, co sam Wybraniec!
- Musimy ją wyszkolić, zanim wpadnie w ręce Sthów - stwierdził Ki-Adi-Mundi.
- Słusznie - Plo-Koon spojrzał z cichą radością na małą Solo.
- Teraz wyjdźcie - zadecydowała Luminara Unduli.
May zabrała Hana i Laurel z sali, po czym sama ukłoniła się i wyszła.

- Ona Sithów już poznała - powiedział tajemniczo wiekowy mistrz - widzę wielką ranę w przeszłości... nie łatwo będzie ją wyszkolić. Serce jej, tak jak i jej dwojga rodzeństwa, jest rozdarte. emocje nimi targają.
Wszyscy słuchali uważnie słów Yody. Mówiły prawdę, Laurel była najsilniejsza mocą z wszystkich tu zebranych.
- Przeszłość jest ciężka. Każdy z nas ma jakieś problemy. Ale ta rodzina to ewidentna patologia - mistrzyni Unduli spojrzała z litością na panoramę Corusant - Żal mi tych dzieci. A szczególnie tej małej dziewczynki. Musimy ją przyjąć, zobowiązuję się ją wyszkolić.
- Ja też - zgłosił się Plo-Koon.
Poparło ich jeszcze siedmiu mistrzów, przegłosowane.
- A więc Laurel Solo dołącza do nas jako Adept. Co prawda starszy, ale miejmy nadzieję dobry.

***

Han szedł po korytarzach Świątyni ze spuszczoną głową. To co przed chwilą usłyszał było dla niego niezrozumiałe. Moc?! Jaka Moc! Nie ma czegoś takiego. 
Jednak w jego podświadomości formowała się pewna ideologia... bardo mu się to nie podobało. Zaczęło docierać do małego Hana, że ma on rodzeństwo. Żyją w świecie wojny, zła, nadziei. Że musi w jakiś chociażby drobny sposób pomóc tym wszystkim nadętym mistrzom. Poza tym czuł - nawet jeśli tego nie chciał - ścisłą więź z dziewczynami, May i Laurel. Patrzył na nie nieufnie. Wydawało mu się mimo wszystko, że jego "bliźniaczka" przeżyła więcej. Jak to powiedział ten zielony...? "Rana w sercu. Bolesna przeszłość". May też wyglądała na dość... nieszczęśliwą. Coś musiało być na rzeczy. Tylko co? 
W pewnym momencie najstarsza odwróciła się do nich i powiedziała:
 - Słuchajcie... to że jesteśmy rodzeństwem... nie mus wejść w życie od razu. Dajmy sobie trochę czasu, wiecie... - mówiła przez łzy - poradzimy sobie. Teraz mam rodzinę, jak wy. Ale - głos jej się załamał - damy radę.
Szybko wybiegła do swojego pokoju. Popatrzyli po sobie: bliźnięta: Han i Laurel. Dziewczynka niewiele myśląc poszła w ślady starszej siostry.
- Ej, nie jest źle. Damy radę - Solo pocieszył ją. Nie wiedział, czemu. To znów ta podświadomość.
- Ale... ty nie rozumiesz. Ja byłam... Sithanką! Złem, wcieleniem zła. Jestem zagrożeniem... nie mogę żyć! - wybiegła, a brat popędził za nią.
Mijali korytarze wśród krzyków Hana i płaczu Laurel. Chłopiec nie za bardzo rozumiał, co nagle opętało siedmiolatkę. Ale nie chciał, żeby jej się coś stało.
Wbiegli na wielki balkon. Dziewczynka stanęła na murku - chciała skoczyć.
- Oszalałaś?! Złaź stamtąd! Co cię opętało! - wrzeszczał.
- Nie... już za późno - odwróciła się tyłem do brata. Spojrzała na wszystko, co było pod nią - miliony pojazdów, ludzi, barów, złoczyńców. Wzięła głęboki oddech i...

____________________________________

Witam! Jestem z tym rozdziałem, wreszcie. Ociągałam się niemiłosiernie, ale coś z tego wyszło. I: tak, wiem, że skończyłam w takim momencie :D Specjalnie ^^ Wyjustowałam tekst, specjalnie dla "Tatusia". Wiem, że nie jest idealnie, ale ten tekst przechodził wielorazową korektę. 
Jak nic NIGDY nie wiem, co tu napisać. Dziękuję Kiwi, za dedykację (po raz... 10?) i WA, miło się razem odzyskuję wenę.

Dedykacja dla:
(Ostrzegałam. Trzeba było słuchać, ale Ty nie!) Zgniłej jajecznicy (skomentuj mi, proszę!) XDDD

NMBZW!!!

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział 24: Średniowieczna chatka

- Kim jesteś? - spytał Anakin podchodząc do brązowowłosej.
- Jestem Olla Haruun. Mieszkam na Coryor z rodziną. Wy, jak widzę, rozbiliście się...
- Właśnie - Obi -Wan podszedł do nieznajomej. - wiesz, gdzie są jakieś miasta? Musimy kupić statek i szybko stąd odlecieć - nalegał. Czuł się bardzo... dziwnie w obecności tej dziewczyny. Patrzył na nią jak na obrazek, chciał do niej podejść i gadać całymi dniami. To było dla niego niezrozumiałe.
Olla tylko się zaśmiała.
- Tu nie ma miast. Są tylko pola. Jedna siedemnasta część tej małej planety to nasze pola, a inne części należą do pozostałych szesnastu rolników. Ale żyje nas tu łącznie 65 osób, więc za bardzo nie mamy wam jak pomóc. Poza tym żyjemy w wielkich odstępach i nie preferujemy najnowszych technologii. Nie mamy na to pieniędzy. Nie jesteśmy podlegli Republice - to mówiąc schyliła się, by sięgnąć po kwiat - Ale jeżeli chcecie, pomożemy wam. Mogę was przyjąć do mojego domu. Wymyślimy coś w kilka dni - oświadczyła.
Anakin i Padme popatrzyli po sobie. Ahsoka też była nieufna. To dość niespotykane, żeby jakaś nieznajoma zapraszała ich do domu, totalnie nie wiedząc, kim są.
- Dziękujemy - odezwał się szybko Kenobi - prowadź.
Nikt się nie spodziewał takiej reakcji najstarszego Jedi. To było jak na niego zbyt pochopne i nieodpowiedzialne.
- Może jednak...
- A więc za mną! - przerwała Skywalkerowi Haruun i ruszyła przed siebie.
Anakin niepewnie poszedł śladami swojego mistrza. Dziwiło go zachowanie Obi-Wana. Decyzja o pójściu za nieznajomą była, jak na niego, zbyt nieodpowiedzialna. Poza tym Kenobi dziwnie patrzył na Ollę. Może coś podejrzewał? Ta dziewczyna była bardzo tajemnicza.
- Masz rodzinę? - zwróciła się Padme do Haruun.
- Oczywiście. Tutaj bez rodziny nie istniejesz. Mam siedmioro braci i cztery siostry.
- Uprawiacie jakieś roślinki? - zaciekawił się najstarszy Jedi.
- Wszystko. Mamy 400 000 hektarów pól uprawnych i 300 000 arów pól warzywnych. Do tego dochodzi 5000 hektarów łąk. Jedna, na przykład jest tu, niedaleko. Właśnie stamtąd wracam.
 Potrzebujemy rumianku na herbatę - zaśmiała się - przejdziemy jeszcze tylko  trzy kilometry, wtedy trafimy do domu - to mówiąc wskazała na horyzont, gdzie widniał mały domek. Nie można było go dostrzec dokładnie, ale ewidentnie zbudowano go jako słomiano-drewnianą chatkę. Nie była duża, więc Ahsoka zaczęła się zastanawiać, jak tam może mieszkać czternaście osób. Ale przecież na tej planecie wszystko było dziwne.
Po pół godzinie chodu wreszcie dotarli do celu - chatki w stylu średniowiecznej wsi. Ci ludzie naprawdę musieli być zacofani technologicznie.
- Zapraszam - Olla zapukała do drzwi, w których stanął wysoki mężczyzna o brązowych włosach i szarych oczach. Nosił lekką koszulę i spodnie zrobione z workopodobnego materiału.
- Hayden, możemy przyjąć tych kilku gości? - wskazała na przybyszów - Rozbili się i muszą zostać na kilka dni.
- Jasne. Chodźcie na obiad, a ty, siostrzyczko, pomóż mamie z robieniu herbaty z rumianku, Catty nadal ma gorączkę.
- Jasne. Oprowadź gości! - przepchała się przez małe drzwi do środka domku.
- Zapraszam, zaraz dostaniecie pokoje - odezwał się Hayden Haruun.

***

Po przechadzce po lokalu i długiej rozmowie z Nicolasem Han udał się do przydzielonego przez Dane'a pokoju. Było tu czysto, ciepło i miło. Czyli inaczej.
Chłopiec podszedł do stolika, który stał nieopodal łóżka. Upił dwa łyki świeżej, czyściutkiej wody - znowu coś niespotykanego. Ten dom i Nicolas byli zupełnie inni, niż wszystkie osoby, jakie znał.
Dobrze, może tu zostać. Dziewczyna oferująca mu pomoc była miła. Poznany niedawno współlokator też. Ale Han nie zamierzał ulec ich nienormalnym przekonaniom, że jest bratem tamtej blondynki. To niemożliwe! Przecież on jest sierotą. I tu nagle DA-DUM (Angel zarażasz...) rodzina. Mhm, jasne.

***

Haruunowie ugościli przybyszów w małym pokoiku na poddaszu. Było tam ciasno, ale przytulnie. W czterech kątach pomieszczenia o powierzchni 10 metrów kwadratowych stały jednoosobowe łóżka. Pachniało tu słomą i mokrą glebą.
Drewniana podłoga skrzypiała pod nogami. Było tu dość ciemno, ale co dziwnego, na skosie zamontowane było okno dachowe. Dziwne, że wcześniej nie zwrócili uwagi na szybę wśród słomianego dachu.
- Macie tutaj nocleg - Hayden pokazał wnętrze - Nie jest co prawda jakieś bardzo duże, ale urządzone jak najlepiej. Śniadanie, obiad i kolację też dostaniecie. Miłego pobytu - uśmiechnął się troskliwie i odszedł.
- No to co? Zostańmy tutaj na kilka dni, może znajdziemy jakieś ślady Republiki - stwierdziła senator Padme.

____________________________________

Hura! Skończyłam!
No cóż, przynajmniej jest mam nadzieję poprawnie. Rozdział o wiele lepszy od poprzedniego. Weny dodają mi pewne muzyczki i osoby ;). Olli nie zrobię w postaciach, ponieważ, hmm. Nie będzie ona tak ważną postacią. Minus jest taki, że mam teraz trochę mało czasu... no ale cóż.

Dedyk dla: Pewnych dwóch osób, jednej w euforii, a drugiej, która ma mi zrobić tapetę z Luke'iem!

NMBZW!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Rozdział 23: Dziewczyna z Coryor

- Lądowanie awaryjne. HALO!!! - Anakin od godziny wydzierał się do zepsutego komunikatora. Niestety, stracili łączność z Republiką czy z Corusant.
- Genialnie - podsumował Obi-Wan. Od wielu godzin wisieli w kosmosie, a wreszcie, jak znaleźli komunikator radiowy ten odmówił posłuszeństwa.
tymczasem Ahsoka czuła niepokój. Coś jakby... chłód.
- Ktoś tu jest - na jej twarzy pojawiło się skupienie i napięcie.
- O czym ty mówisz? - spytał Wybraniec. Najwyraźniej on nie wyczuł niczego niepokojącego.Obi-Wan też spojrzał na nią niepewnie. Najwyraźniej coś jej się zdawało. Ale miała takie silne przeczucie...
- Senator Amidala - powtarzała jak w transie. Na te słowa  Anakin zerwał się i pobiegł do kabiny Padme. Wparował do środka... nic jej się nie stało. Leżała spokojnie.
- Ani... od dawna chciałam ci to powiedzieć... jestem w ciąży - odezwała się.
Skywalker stanął jak wryty. patrzył na żonę łagodnym wzrokiem. Potem uśmiechnął się lekko.
Łza szczęścia spłynęła mu po policzku.
- Padme... to najwspanialsza wiadomość w moim życiu - powiedział. To była prawda - ale nikt nie może o tym wiedzieć. Nie teraz.
- Ani... - Amidala zbliżyła się do męża - obiecuję. Ale idź już - przytuliła go.
Anakin odszedł jak w transie. Nie wierzył w to, o przed chwilą się wydarzyło. Ta chwila minęła tak szybko...
- Co się stało, hm? - spytał Obi-Wan gdy Skywalker wkroczył do głównego pomieszczenia.
- Nic. Nie mamy żadnych informacji z pobliskich planet. Musimy lądować awaryjnie na najbliższej planecie - wskazał na komputer - Hm... według wyliczeń najbliższa planeta to Coryor. Są tam ślady życia... może nawet jakieś miasto. Chociaż... nie. Są bardzo słabe.
- Niemniej jednak coś tam jest i warto spróbować - do sali wkroczyła niespodziewania Amidala. Nie miała co robić, zważywszy na to, że cała jej służba zginęła. Anakin dziwnie na nią spojrzał.
- Pani senator ma rację - oznajmiła Ahsoka - Należy lądować.
- O ile da się tym gratem - mruknął Kenobi po czym siadł za sterami.

Lądowanie nie było aż tak tragiczne, bo wpadli wprost na miękkie, zaorane pole, które rozciągało się daleko, aż za horyzont. Najwyraźniej ktoś tu mieszkał.
- Eee... te pola same się nie zaorały. Tu muszą być istoty żywe - stwierdziła Tano. Anakin i Obi-Wan lekko pokiwali głowami na znak zgody.
- Dobra, trzeba sprawdzić co ze statkiem. R2, idź zbadać sytuację - zarządził Skywalker po chwili milczenia.
- Co z Amidalą? - Kenobi zwrócił się do Wybrańca.
- Została w środku, odpoczywa. Ale chyba lepiej ją wyprowadzić. Nie wiadomo co z tą "naprawą" - polecił Anakin Ahsoce.
- Jasne - togrutanka skierowała się w stronę wnętrza statku, a po chwili wróciła z panią senator. Padme ubrana była w białą suknię, która sięgała do ziemi. 
- Co to za miejsce? - spytała mrużąc oczy.
- Planeta Coryor. Są tu ślady życia, ale najwyraźniej daleko - Anakin przystawił dłoń do czoła. Zachodzące słońce świeciło mu w oczy pomarańczowym światłem. Szukał ludzi. 
- Nic nie widać - stwierdził po chwili. Reszta wyglądała na zrezygnowanych. Zajwyraźniej komputer się pomylił.
- Bip,nii! - usłyszeli głos R2-D2. 
- Co tam masz? - Ahsoka podbiegła do droida - Ee... jakieś kable. Podobno są przecięte. 
- Przecięte? - zdziwił się Obi-Wan, po czym podszedł do miejsca wskazanego przez robota - Na lorda Sithów... te kable są przecięte mieczem świetlnym!
- Jak to?! Niemożliwe - wymamrotał Skywalker.
- An... Anakinie. Odejdźcie stamtąd. Musimy szukać ludzi - stwierdziła Padme.
- Bip! Pipip! - R2 niepokojąco zabrzęczał.
- Statek może w każdej chwili wybuchnąć! - wrzasnęła Ahsoka, po czym wszyscy rzucili się pędem jak najdalej od maszyny. Nie minęło wiele sekund, kiedy doszło do eksplozji. Pasażerowie zmuszeni byli padnąć, nawet biedny R2-D2. Po odczekaniu pięciu minut Obi-Wan podbiegł do szczątek statku.
- No... nawet na złom się nie nadaje.
- Co się nie nadaje? - ujrzał w oddali może 28-letnią dziewczynę w czekoladowym warkoczu. Ubrana była w suknię w kwiaty, a w ręku trzymała kosz z kwiatami. Uśmiechała się do niego. Jej głębokie, brązowe oczy pięknie mieniły się w świetle zachodzącego słońca. 

***

May przywiozła brata do apartamentu, który wcześniej wykupiła dla Nicolasa. Może przyjmie współlokatora? Chociaż... nie wiedziała, czy to do końca dobry pomysł. Nicolas Dane był typem mokrego bandyty (z Kevina samego w NY <3). To znaczy... nie dosłownie. Ba pewno nie był osobą godną zaufania. 
- Słuchaj, nie jestem twoim bratem. To wielka pomyłka, Ale rób co chcesz - odezwał się Han.
- Ja sama w to nie wierzyłam. Ale jutro zaprowadzę cię do osoby, która powie ci prawdę. A tymczasem zamieszkasz z moim kolegą. Masz tu ten apartament - wskazała na mieszkanie.
- Dobra, dziewczyno. Nie wiem, czy ci odbiło czy coś, ale dzięki - spojrzał na nią unosząc lewą brew - to jak, zaprowadzisz mnie no nowego domku?

____________________________________________________

Jestem. Ledwo. 
Zabijają mnie moje błędy, a także konkurs wojewódzki, już w ten piątek :O
Rozdział przyszedł mi opornie... ale dostałam trochę weny w środku. Wiem, dzisiaj strasznie krótko, ale się uczę. W każdym razie trochę przysypiam. Dostałam też LBA od Olgi, także lecę robić. Mimo wszystko to lubię :D Za wszelkie błędy przepraszam, ale jestem dobita *wali głową w klawiaturę*.
Zrobię dedyk, bo kocham robić dedyki. 

Dedyk dla:
KIWI I JEJ KOCHANEJ MUZYCZKI BLEDDING OUT!!!

NMBZW!!! Chrap, chrap...

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział 22: Zawsze coś może nas zaskoczyć

Amidala wpadła na krzesło i uderzyła się głową o róg.  Straciła przytomność.
- Padme! - Skywalker gwałtownie podbiegł do żony, gdy zobaczył krew (Wiem, ona zawsze traci przytomność i krew. Niestety). - Spokojnie, nic mi nie jest - senator wstała i wsparła się na Wybrańcu. 
- Ale co się dzieje?! - zaniepokoił się Anakin, po czym położył żonę na łóżku i przypiął pasem - zostań tu. 
Sam pobiegł do kabiny dla gości. Najgorsze było to, że unosili się w kosmosie. Nie wiedział, czy spadną.
- Co tu się dzieje?! - wrzasnął wpadając do kokpitu. I nagle stanął jak wryty.

*** 

- Mistrzu - May ukłoniła się wchodząc do sali treningowej. Zastała tak Yodę.
- Witaj, padawanie młody. Sprawę do mnie masz - rzekł. Skąd on to wiedział? Solo nie miała pojęcia.
- Mhm... - mruknęła nieśmiało - chodzi o mojego brata. Mam wizje.
- Wizje, powiadasz. Czego dotyczą one? - spytał sędziwy.
- Widziałam go... w barze. Reccola. Dostał jakieś grosze od dorosłego człowieka i poszedł.
- Mmm... polecieć tam musisz. Znaleźć brata - stwierdził.
- I wtedy go odnajdę! - podnieciła się.
- Nie, nie. Odnaleźć go - to już trudniejsza sprawa. Znaleźć każdy może. Każdego. Ale odnaleźć trzeba sercem. Nie materialnie. Psychikę musisz jego odbudować.  A to trudne...
- Czyli co mam zrobić? - dopytywała się trzynastolatka.
- Moc poczuj. Serca użyj - Yoda zmrużył oczy - takiego treningu ty potrzebujesz. Nie szermierki. SPOKÓJ POCZUJ.
- Dziękuję - odeszła.

*** 

Anakin stał nieruchomo przez 10 sekund. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. 
Na ziemi leżała nieprzytomna Ahsoka i Obi-Wan. Ale jak? Przecież to są Jedi. Dopiero teraz uświadomił sobie, o co w tym wszystkim chodziło. To zmroziło mu krew w żyłach. Szybko pobiegł do kabiny, w której leżała jego żona. 
- Anakin...? - jego padawanka ostrożnie się podniosła, tym samum zatrzymując go w progu.
- CO WAM JEST? - wrzasnął i podbiegł do budzącej się dziewczyny.
- Wstrząs... - Obi-Wan podniósł się - statek jest zepsuty. A my w kosmosie.
- Zaraz. Idę sprawdzić do pani senator - Skywalker błyskawicznie się znalazł w kabinie żony.
- Ani? - Amidala wycierała sobie czoło wilgotną chusteczką - Wszystko w porządku? 
- Tak, jasne - przytulił ją. Cała drżała - co ci jest? 
- Chciałam ci powiedzieć... - nie dokończyła, bo do sali wparował Obi-Wan, więc Wybraniec musiał się odsunąć.
- Amidalo? Nic pani nie jest? - zaczął Kenobi.
- W porządku - odparła nieco zmieszana - zostawcie mnie...
- Jak sobie życzysz -Anakin ukłonił się i wyszedł razem z mistrzem.

***

- Witaj - jedna z kelnerek podeszła do May, gdy ta wstąpiła do baru Reccola.
Ominęła ją bez słowa. Szukała Hana... wśród tych wszystkich ludzi. Czuła się okropnie. Nie wiedzieć czemu było jej duszno i kręciło jej się w głowie. Nagle przed jej oczami ukazał się... chłopiec ze snu. Obraz się rozmazał - upadła na podłogę. Nie widziała nic. Tylko człua łzy cieknące jej po policzkach.
- Twoja rodzina was sprzedała. Sprzedała Sithom. Moc jest w tobie silna. Ale nie wykorzystuj jej do sprawiania bólu innym. Znajdź rodzinę. Brata. Uchroń siostrę. To twoja misja - w jej głowie zabrzmiał głos Yody. Nie mogła się teraz poddać. Odzyskała świat, rodzinę. A jednocześnie straciła to, co już znała.
Zamrugała oczami. Przed jej  oczami ukazał się dach baru. Wstała. Czuła siłę w Mocy. Da radę. Podeszła do chłopca. Spojrzała na niego łagodnie.
- Eee... Han Solo? - i cały spokój duszy ją opuścił. Wiadomo, że jak ktoś dostaje uniesienia boskiego na chwilę to mu odbija, też na chwilę.
- E... o co chodzi? - siedmiolatek spojrzał na nią unosząc lewą brew. Był całkiem odważny jak na siedmoilatka.
- Dobra... więc... ty jesteś Han Solo. No i właśnie chodzi o to...
- Do rzeczy - powiedział - nudzisz mnie już - i położył się na barowym stoliku.
Dość dziwny człowiek. Ale w sumie to sierota. Od siedmiu lat włóczy się po takich ruderach jak Reccola...
- Dobra. Więc to będzie dla ciebie... wielka zmiana. Właściwie na całe życie. 
- Mów, nie przeciągaj. Już chyba nic mnie nie zaskoczy - stwierdził chłopiec.
- Więc ja jestem May Solo. Jesteś moim bratem. Mamy jeszcze siostrę. Chodź  ze mną - zakończyła.
Mały Han stanął jak wryty. Jednak mogło go coś jeszcze zaskoczyć.
- Niemożliwe. Jestem sierotą.
- Zaprowadzę cię do osoby, która powie ci prawdę. Możesz mi zaufać.
Siedmiolatek spojrzał na nią niepewnie. Był zagubiony. Dobrze to rozumiała, dla niej to też był szok.
- Dobrze. Ale jak mi coś zrobisz gorzko pożałujesz - odezwał się po chwili.

___________________________

Wreszcie!!!
 Skończyłam ten męczący dziwny rozdział.  Jestem z niego mocno średnio zadowolona... nawet muzyczka Kiwi nie pomaga :( No cóż... mam nadzieję, że kolejny będzie lepszy. 
Zachowanie Hana mnie dobija... nie umiem pisać z perspektywy siedmioletniego/siedmioletniej Solo. Ale coś z tego wyszło. A tak poza tym zapraszam na mojego nowego bloga. Założyłyśmy z Foromiką: http://historia-wspanialego-stulecia.blogspot.com/  Co prawda nie jest o SW, ale i tak zapraszam :)

Dedyk dla:
Wszystkich, którzy czytają tego bloga, ale nie ujawniają się w komentarzach (jeśli w ogóle są tacy xD). Dziś zapraszam Was do komentowania!

 NMBZW!!!

piątek, 8 kwietnia 2016

Info!!!

Uwaga! Ogłaszam, że założyłam z Darth Force (Foromica) bloga o Wspaniałym Stuleciu. historia-wspanialego-stulecia.blogspot.com
Zapraszam!!!

wtorek, 5 kwietnia 2016

Rozdział 21: Problemy zmieniają ludzi

May obudziła się cała roztrzęsiona. Zamrugała oczami: była w swoim własnym pokoju.
Powoli wstała i podeszła do przeszklonej ściany - panorama Corusant zapierała dech w piersiach.
Wiedziała, że gdzieś wśród tych wszystkich budowli i statków znajduje się jej siedmioletni brat. Wiedziała to. Jedi miewają wizje - to właśnie była jedna z nich.
- Ekhem? - zza rogu wychyliła się postać Edeen. Ubrana była w ciemnoniebieską piżamę, a jasne włosy splotła w warkocz - May co ci jest? - podeszła do przyjaciółki.
- To co zwykle - podsumowała - mam nienormalną rodzinę.
- Jak my wszyscy. Popatrz na Nicolasa - Baker lekko się zaczerwieniła.
- Wiem, wiem. Ale ja mam jakąś rodzinę! Teraz muszę się coś o sobie dowiedzieć. Muszę znaleźć brata - mówiła z przejęciem, co było u niej bardzo rzadkie. Ale Hannah doskonale ją rozumiała. Problemy rodzinne to jedna z najtrudniejszych rzeczy.
- Chodź spać - Edeen odciągnęła koleżankę od okna - jest druga w nocy.
- Nie mogę. Ale ty idź już. Nie mam trzech lat, potrafię się sobą zająć - prychnęła.
- Dobra, ale nie rób głupstw. Bo cię wywa... to znaczy: uważaj na siebie.
Solo wsłuchiwała się w kroki oddalającej się Baker. Nigdy nie była taka poważna. Naprawdę się przejęła.
- Nie ma co. Ja to ja i nikt mi nie zabroni - to mówiąc zerwała się na równe nogi i pobiegła do garderoby. Wyjęła swój ciemny strój Jedi. Po chwili miała go już na sobie. Przypięła do pasa miecz świetlny i blaster, a do kieszeni schowała parę ciasteczek maślanych.
Jako że Świątynia była świetnie strzeżona: kamery, strażnicy i tak dalej, May postanowiła wyjść przez okno od swojego pokoju. To był trochę samobójczy pomysł, ale lepszy niż skradanie się do głównej bramy.
Wyskoczyła. Spadanie bynajmniej nie było przyjemne, a poza tym musiała uważać na latające pojazdy, ale w końcu złapała się jednego ścigacza.
- Przepraszam! - wydarła się w stronę kierowcy - Czy jest pan taksówkarzem? Bo jeśli tak, to chętnie poproszę o podwiezienie mnie do tawerny "Reccola"?
- Eee... - grubas, który kierował maszyną bardzo się zdziwił - Mogę panią podwieźć, mimo że nie jestem taksówkarzem. Reccola jest niedaleko. Ale oczekuję zapłaty.
Na te słowa trzynastolatka poczerwieniała ze złości.
- Jasne - wycedziła przez zęby. Miała dość nabitych ludzi, którym chodziło wyłącznie o kasę. Na szczęście znalazła w kieszeni kilka sztuk złota - powinno jej wystarczyć. Usiadła więc na tapicerowanym fotelu, na tylnym siedzeniu.
 Ponieważ nie miała nic ciekawego do roboty wyjęła z kieszeni ciasteczko i zaczęła je smętnie chrupać.
- A co tak panience do tego baru się spieszy, co? - spytał kierowca.
- Mam ważną sprawę do załatwienia - powiedziała niepewnie - Daleko jeszcze?
- Eh... nie, nie daleko. Trzy zakręty - wybełkotał niewyraźnie.
Po tych słowach Solo zaczęła niepewnie się rozglądać - szukała brata, Hana. Może siedzi gdzieś na pobliskiej platformie?
- Jesteśmy - grubas sprowadził pojazd na ziemię.
- Dziękuję - May wcisnęła mu do ręki parę groszy i szybko ruszyła w stronę baru. W sumie to nie miała za co dziękować temu człowiekowi - dostał więcej, niż zasłużył.
Weszła do kolorowego pubu: panował tu ogromny tłok. Tłumy ludzi (i nie tylko) śmiały się i bawiły.
Co chwila mijała grupki pijaków, roześmiane dziewczyny, zawziętych barmanów. Dziewczyny w krótkich spódniczkach biegały we wszystkie strony i rozdawały napoje, uśmiechając się przy tym. Innymi słowy: miejsce dla pustych łajdaków.
Ale co jej brat mógł robić TUTAJ? Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro zapuścił się do takiej dziury.
- Przepraszam? - zaczepiła jedną z kelnerek.
- Tak? - odpowiedziała twi'leanka unosząc brwi.
- Widziała..ś może człowieka imieniem Han Solo?
- Och, mówisz o tym mały, słodkim chłopczyku? Jasne. Odwiedza naszą agencję regularnie. Masz coś do niego? - zatoczyła się w tył.
- Muszę się z nim widzieć - oświadczyła.
- Ale tu go nie ma. Jak widzisz tawerna jest wielka... jutro przyjdzie - pociągnęła łyka swojego drinka.
- O której godzinie? - zaciekliwie dopytywałam.
- Osiemnasta? - wlała sobie całą zawartość szklanki do buzi - Taa.. a ty chcesz się czegoś... naaapić?
- Nie, dzięki - odbiegłam od niej. Skierowałam się do wyjścia - wreszcie. Co za okropne miejsce.
Zaczynało już świtać, czas wracać do domu.
- Edeen? - powiedziałam przez głośnik - weź jakiś statek i podleć po mnie do tawerny Reccoa. Tylko się pospiesz, jak mnie nakryją to po nas. Z góry dziękuję. Pa! - wyłączyłam komunikator.
Dziesięć minut później na platformie baru wylądował statek.
- Co ty tu robisz? - zaczęła Edeen - Zwariowałaś? Przecież to zabronione! Zniszczysz sobie mózg i...
- Spadamy stąd - zarządziła Solo i wskoczyła do maszyny.
Po chwili były w Świątyni. Baker po drodze wypytywała o powody obecności w Riccoli, ale May zaciekle broniła zdania: "Nic takiego".
Za pięć minut rozpoczynał się trening, a że May nie miała mistrza przy sobie, musiała iść na zastępstwo z Yodą.  To było okropnie stresujące, tym bardziej, że miała do przegadania z nim parę spraw...

***

- Więc... niestety. Sprzedaję ten dom, postawię o połowę mniejszy. Musicie wyjechać. Misja zakończona - Lux ze smutkiem skubał serwetkę przy obiedzie. Po odejściu matki postanowił zbudować dom dla siebie. Nie chciał już więcej tych pustych wspomnień.
Ahsoka patrzyła na niego z żalem. Będzie tęsknić. Ona i on. Teraz, kiedy został sam nie powinna go opuszczać... ale to był wybór Bonteriego. Nie mogła się sprzeciwiać.
- Rozumiem - Obi-Wan przeżuł sałatkę - ale proszę nie podejmować pochopnych decyzji. Jesteśmy do usłóg.
- To nie jest pochopna decyzja. I dziękuję, ale wiem co robię - Lux wstał od stołu - jeszcze raz przepraszam za kłopot. Jutro rano wyjeżdżacie.
- Do.. widzenia... - powiedziała zrezygnowana Tano.
- Słuchajcie - uruchomił się Anakin - a może polecimy z Amidalą? Powinna wracać w tym terminie. Będziemy dodatkową ochroną! - podekscytował się.
- Dobry pomysł - odparł Kenobi - poza tym musimy ochrzanić May. Do roboty - zaczęli się pakować.

***

W piątek (bo wcześniej był czwartek xd) rano wszyscy stawili się na starcie.
- Anakin? - żona łagodnie się uśmiechnęła. Weszła wraz z całą swoją służbą do środka, a  zaraz za nią Obi-Wan i Ahsoka.
- No idziesz? - togrutnka wyciągnęła rękę do mistrza.
- Idę, idę - Skywalker wsunął do środka. Czuł pewien niepokój, ale... to pewnie ze stresu.
- Panie - odezwała się młoda służąca Padme - Senator cię oczekuje.
- Już idę.
Zastał Amidalę siedzącą w przydzielonym "pokoiku". Delikatnie się uśmiechała. Ale była lekko spięta.
- Zostawcie nas - rozkazała służbie.
- Padme? - spytał lekko zdenerwowany. Żonie najwyraźniej coś dolegało.
- Ani... musisz o czymś wiedzieć. Bo ja... - nagle statek się zatrząsł i gwałtownie przechylił w prawo.

_________________________________

Więc mam wreszcie ten rozdział!
Ale na prawdę, muzyka na blogu Kiwi JEST KOCHANA!!! 
Dodaje weny! A na koniec mi się przyda, bo nigdy nie mam jej tu xd
I teraz seria zdań bez sensu... cieszę się, że odnalazłam wenę Angel! Gadanie na Hangouts to już tradycja...

Dedyk dla:
A kogo innego jak WHITE ANGEL?!?!?!

NMBZW!!!