Strony

sobota, 25 czerwca 2016

Rozdział 35: "Znajomy głos"



Kenobi podniósł się na łóżku. Był w swoim pokoju, wszystko było w porządku. Za godzinę trening z May. Jednak spojrzenie Anakina mówiło co innego. Obi-Wan spojrzał na siebie. Wszystko było w porządku. Żadnych ran, żadnych zadrapań. Skupił się – Moc w porządku, nic się nie stało.
– O co ci chodzi? – zaniepokoił się.
– Czemu tak krzyczałeś? – Brwi dwudziestolatka znalazły się centymetr wyżej. Możliwe, że jego były mistrz nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Ewidentnie coś było nie tak…
– Ach… – Twarz mężczyzny poczerwieniała. Widać było, że nie chce o tym rozmawiać. Tym bardziej, że właśnie dowiedział się jednej z najważniejszych rzeczy na ten moment. Zaginione dziecko, pożar, Moc, Coryor, Olla. To się pięknie łączy. A na dodatek właśnie trwa wojna. Wszystko może się zdarzyć.
– Jak tam Ahsoka i reszta? – spytał marząc o zmianie tematu.
– A jak ma być, Obi-Wan? Żyją nadal. I raczej się to nie zmieni.
– To mi pomogłeś. Naprawdę, nie wiedziałem. – odgryzł się.
– Do usług. – brnął dalej Anakin. Na twarze przyjaciół wstąpiły uśmiechy. Starszemu ulżyło; wreszcie udało mu się ominąć temat krzyczenia przez sen.
– Trening czeka – odezwał się w końcu Wybraniec – Głupio będzie, jak tym razem to ty się spóźnisz, a nie May.
– I wzajemnie, Anakinie Skywalkerze, Wybrańcu mocy i mój były padawanie, który wcale się nie spóźniał. – zawołał przez ramię Obi-Wan, biegnąc w kierunku placu treningowego.

~***~

– Postaraj się bardziej, Smarku! To tylko ćwiczebne manekiny – wołał mistrz togrutanki. Dziewczyna padała już z sił, nie mówiąc o poranionych nogach i rękach. Co się dzisiaj stało tym maszynom, że walczyły tak dobrze? A może to ona wyszła z formy?
Odbiła kolejny cios i przetoczyła się o ziemi. Przeciwnik skoczył i byłby przygniótł Ahsokę, gdyby nie jej refleks – kopnęła wojownika z całej siły w nogę, a ten zatoczył się do tyłu.
– Co dzisiaj jest z tymi ro… robotami? – Wstała by zaczerpnąć powietrza. Chwyciła miecz i stanęła w pozycji bojowej.
Skywalker zaśmiał się pod nosem. Jego uczennica była sprytna. Wiedziała dobrze, że to nie jej wina. Po prostu to on poruszał robotami za pomocą małej konsoli, którą trzymał w rękach.
– Walcz dalej.
Manekin napierał z prawej strony. Dziewczyna sprawnie odbijała ciosy, ale słabła w oczach. Robiła się coraz bardziej zmęczona.
Postanowiła wykorzystać więc trik, którego używała podczas ćwiczebnych walk z Anakinem. Wykonała ślizg na podłodze, tuż pod nogami większej od niej maszyny, po czym zrobiła salto w powietrzu, spadając centralnie przed przeciwnikiem. Zaskoczony robot zorientował się, że w jego napierśniku tkwi miecz treningowy. Manekin stanął jak wryty, po czym upadł do tyłu jak deska.
– UUUCH! – odetchnęła Tano.
– Brawo. A teraz powiedz mi, jaka nauka płynie z tego pojedynku. – odezwał się jej mentor.
– Na lorda Sithów, Rycerzyku! Co ja jestem filozof?! To była zwykła walka. Robot, ja, broń…
– Nie, nie o to mi chodzi. Pomyśl.
Dziewczyna teatralnie złożyła ręce i usiadła obok Wybrańca. Anakin wiedział, że Ahsoka nie jest głupia. Wbrew pozorom był to sprytna mała istotka.
– Podpowiem ci – To mówiąc wyciągnął spod swojej szaty mały joystick, którego używał by sterować robotem.
– To… Ty, ty…
– Pomyśl – przerwał jej. Dziewczyna udawała obrażoną, ale Skywalker wyczuwał, że si ę zastanawia.
– To nie miało wyjść tak. Myślałam, że to tylko manekiny. Pójdzie z nimi jak po masełku.
– No właśnie – powiedział. Ahsoka spojrzała na Anakina, jakby właśnie wyrosła mu na nosie wielka stokrotka.
– Nie rozumiem.
– Och, Smarku. Pomyśl trochę. Gdybyś wiedziała, że walczysz ze mną starałabyś się bardziej. Tu chodzi o nastawienie. Nie oceniaj książki po okładce. Nie o ceniaj przeciwnika po pozorach.
Togrutanka zastanowiła się nad słowami mistrza. W sumie słuszna uwaga. Gdyby widziała, z kim się mierzy na  pewno postarałaby się o coś lepszego.
– Nie oceniaj przeciwnika po pozorach… To ma sens. – podsumowała.
– To teraz chodź, zmierzysz się ze mną. – zaśmiał się pod nosem, na co z gardła Ahsoki wydobył się jęk.
– Dobra, tylko szybkoooo…

~***~

Ness wybiegła z domu jak szalona. W locie porwała białą bluzę i chwyciła jabłko.
– Dokąd…
– Nie pytaj, pa. – Uprzedziła Nicolasa, po czym znikła w progu. Jej włosy latały na wszystkie strony. Brązowa burza grubych kudłów pachniała cudnie.
– Aha, pa – mruknął pod nosem chłopak, po czym wrócił do zajadania się kanapką z pasztetem.

Tymczasem dziewczyna właśnie wysiadała z PTK i ruszyła w kierunku bocznego wejścia do Świątyni Jedi. Nie miała czasu na przyglądanie się budynkowi, ale była świadoma wielkich rozmiarów budowli.
Wbiegła do środka. Kręciło się tu kilku rycerzy Światła razy Togrutańskiej, jednak dziewczyna sprawnie ich ominęła. Kierowała się instynktem. Pognała dalej w głąb korytarza. Zwinnie poruszała się między mitrzami i padawanami, sprzątaczami i specjalistami od elektroniki. Dziwnym trafem nikt jej nie zauważył. Może to przypadek?
– Jedi nie wierzą w „przypadki”. – W jej głowie odezwał się znajomy głos. Dziewczyna była pewna, że skądś go zna. Ciepły powiew klimatyzacji zdawał się być  letnim wiatrem, który pojawiał się co ranek na Coryor. Wróciły dawne wspomnienia.. Zatajone w głębi serca Ness. Mała dziewczynka… bezbronna…
Ale drugie pytanie – skąd ten głos wie, co się dzieje w głowie dziewczyny? Tego bała się najbardziej. Jeśli jest ktoś, kto widzi jej myśli… nie. To niemożliwe.
– Nic nie jest niemożliwe – odezwał się tajemniczy osobnik w głowie nastolatki. – Nothing is impossible.

________________________________

Hey, ho! 
WAKAAAAAAJCE!!! No to tak, rozdział. Dziwny trochę i straszni krótki, ale cóż. Takie też muszą być. No i w ogóle mnienie ma, także na rozdziały na obu blogach nie można liczyć. Ale chyba nikt siętyn nie przejmuje ^^ Wrócę niedługo. A teraz suprise of the day... Eira wróciła! Tak, wróciła. Będizie z nami, Eira! Wszyscy witamy ją gorąco, wracaj jak to siebie!
No to tyle. 

DEdyk dla Eiry, bo powróciła do nas <3

sobota, 18 czerwca 2016

Rozdział 34: "Zaginione dziecko"



– Kogo nie ma w domu? – Zaskoczone spojrzenia Edeen i May wylądowały na Hanie, który stał sobie przy drzwiach, oparty o ścianę, jakby nigdy nic. Wyglądał na trochę… Zmęczonego? Wyczerpanego?
– Gdzieś ty był? – zaczęła trzynastolatka.
– Musiałem… - zawahał się, jakby zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę, czy też nie. W końcu zdecydował się mówić dalej. – Musiałem załatwić pewną sprawę. A teraz to… Chyba pójdę do domu. Bo trochę chce mi się spać. – Chłopak potarł oczy.
– Yy… - wtrąciła się Baker.
– Dobrze, chodź, Han. Zaprowadzę cię. – przerwała May. Jej wyraz twarzy mówił: „Musimy poważnie porozmawiać, braciszku”.
– Chyba przesadzasz. Rozumiem, że jesteśmy… Rodzeństwem – Ostatnie słowo powiedział tak, jakby miał w buzi piasek – Ale nie mam trzech lat.
Ale Solo nie czekała na odpowiedzi i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Szczerze, nawet nie wiedziała dokładnie, czego chciała od chłopca. Po prostu pokierowała się emocjami. Nie powinna – i dobrze o tym wiedziała. Ale ciąg spraw nie pozwalał jej myśleć racjonalnie.
– Dobrze, pójdę. Ale nie oczekuj ode mnie, że będę potulnym dzieckiem. – To zdanie zaskoczyło May. Odwróciła się gwałtownie i spiorunowała go wzrokiem. Ale dzieciak był nieugięty. Ciągle nawiązywał z siostrą nieprzyjemny kontakt wzrokowy.
Tylko sęk w tym, że trzynastolatka nie wzięła podstawowej rzeczy pod uwagę – jej brat był wychowany wśród barów, pijaków, hazardzistów. Nie miał kontaktu z inteligentnymi mentorami, mistrzami. Poza tym nie miał domu, w którym witali go co dzień przyjaciele.
– Han… - zaczęła, ale w jednej chwili świat zawirował jej przed oczami. Wszystko się rozmyło i została tylko czarna nicość. Głucha cisza i przeraźliwy mrok przepływały przez ciało nastolatki i napawały ją strachem.
– Dziecko, co ty wyprawiasz... Jesteś Jedi, prawda? Czy tak postępuję Rycerze Pokoju? Złość, agresja, strach. To nie jest dobra droga. Nie używaj swoich negatywnych cech. Twój brat jest dzieckiem, nic niewiedzącym głupcem. Ty się wykaż odrobiną inteligencji, bo – uwierz mi – nie masz najgorzej. Postaraj się czynić tak, jak należy. – Z próżni dobiegł ją głos. Nie był ani kobiecy, ani męski. Po prostu nie dało się tego określić (Trochę patologicznie/obojniacko się robi, co nie? xd). Dźwięk roznosił się jak echo, co było trochę wbrew fizyce. Ale May uważnie powtarzała w głowie wszystko, o usłyszała, aby nie zapomnieć. Niby nic takiego, a jednak…
– No ale… – Nie dokończyła dziewczyna, bo świat na nowo zawirował.
Stała sobie spokojnie przed Hanem i wpatrywała się w niego morderczym wzrokiem. On również.
Zachwiała się i zatoczyła do tyłu.
– Znaczy… Dobrze, Han. Chodź ze mną, proszę. – powiedziała. Spojrzała jeszcze na Edeen, ale najwyraźniej nikt nie widział dziwnej wizji.
Ukradkiem przyjaciółka Solo pokazała kciuka do góry, po czym udała się do swojego pokoju, a rodzeństwo do apartamentu Amidali.

~***~

– Han? – Mała Solo wpadła do pokoju chłopca zaraz po tym, jak tylko dowiedziała się o jego przybyciu.
– Cześć. Co chcesz?
– Gdzie ty byłeś? Wiesz, że może być źle, jak się wszyscy dowiedzą? – powiedziała.
– Nie wiem, niech robią co chcą. Ja się ze wszystkiego wyplączę. – Na jego twarz wstąpił uśmieszek niegrzecznego chłopca.
Laurel spojrzała na niego ze zdziwieniem. To naprawdę był jej brat? Bynajmniej nie byli podobni charakterem.
– A może zaczniesz być normalny?
– Ha, no jasne. Można by pomarzyć. Ja się nie zmienię. Bo mi tak dobrze.
– Wcale nie. Tak tylko się maskujesz – zaskoczyła Hana dziewczynka – Wiem co czujesz. Ale jak będziesz się w to zagłębiać to potem będzie ci jeszcze trudniej. Uwierz mi, przecież mamy tą samą sytuację. Poza tym… – zawahała się, ale po chwili podeszła do brata i usiadła na jego łóżku – Przecież jesteśmy rodzeństwem, prawda?
– Nie pleć głupich bajeczek. – Siedmiolatek bawił się swoim blasterem – Przecież ty też wiesz, że jesteśmy spokrewnieni w dokumentach. A tak to cię nie znam za bardzo.
Dziewczynka dobrze znała tą brutalną prawdę. Mimo to miała nadzieję na trochę optymizmu, ale cóż. Pesymistów też nie może zabraknąć na tym świecie.
– Dobra, cześć. Muszę iść na trening. Jakbyś coś chciał – w ręce Laurel pojawił się mały przedmiot w kształcie UFO. Na jego czubku migało małe, niebieskie światełko.
– Co to jest? – spytał.
– Holokomputer. Znaczy… taki mały. W Świątyni mamy ich pełno. Ja mam drugi – możesz kontaktować się przez niego z kim tylko zechcesz.
– Yyy…
– Dobra, pa – Solo lekko się zarumieniła. Poczuła, że zaskoczyła brata. I dobrze, wreszcie się do czegoś przyda.

~***~

Po ciepłym prysznicu Ness rozłożyła się wygodnie w swoim łóżku. Ten dzień był najlepszym w jej życiu. Żadnego polowania, uciekania,  wali o życie. Po prostu wszystko podane „na tacy” . Życie jest tu o wiele łatwiejsze.
– Dobranoc – Do pokoju zajrzał Nicolas. W ręku trzymał kubek gorącej herbaty. Następnie zajrzał do pokoju obok – królestwa Hana.
– Dziewczyny i dzieci mają predyspozycje do spania. – powiedział i dodał: – Pa, śpiąca królewno.
– Drugi raz zostałam nazwana śpiącą królewną. Ale dobra, pa.
Przez głowę Dane’a przebiegł cichy pomysł, żeby kupić szesnastolatce kolorową książeczkę „Śpiącej Królewny”, ale uznał, że to byłaby lekka przesada.

~***~

Obi?- Przy łóżku mężczyzny stała dziewczyna. Szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy, która wydawała się jaśnieć w blasku słońca. Miała długie, czekoladowe włosy zaplecione w warkocz. Długa do ziemi, biała suknia idealnie leżała na jej smukłym ciele.
– Co ja tu robię? I kim ty jesteś? – spytał, ale gdy tylko to zrobił, uświadomił sobie, że zna odpowiedź. – O… Olla?!
– Nie, święty Mikołaj – uśmiechnęła się do niego promiennie.
– Ale co ty robisz w Świą… - urwał. Zorientował się, że wcale  nie są w Świątyni Jedi. Wokół rozpościerało się złote pole, a nad nimi wisiało jasne słońce.
Kenobi spojrzał pod siebie – spał na wełnianym kocu w kratkę.
– Tak, to jest Coryor. Tak, jesteśmy na pikniku. A teraz mów, co cię tu sprowadza – oznajmiła.
– Yyy… Co  mnie tu sprowadza? To nie ty stworzyłaś tę wizję? – spojrzał na Haruun ze zdziwieniem. Ona jednak wpatrywała się w odległe pola pszenicy.
– Przecież dobrze wiesz, że nie umiem tworzyć obrazów Mocy. A teraz chodź, muszę ci coś pokazać. – To mówiąc wzięła Obi-Wana za rękę i pociągnęła go.
Dziewczyna biegła przed siebie, kiedy nagle otoczyła ich ciemność. Jednak Olla gnała nieustannie wprzód. Zdawała się nie zauważyć tej dziwnej zmiany.
Wreszcie ciemność jakby się rozpłynęła. Olla przebiegła jeszcze kilka kroków, ciągnąc za sobą trzydziesto-dwu latka.
 Stanęli przed ruinami domu. Pomarańczowa niegdyś cegła, porozrzucana była teraz po ziemi i przybrała kolor czarny. Po dachu zostały tylko spróchniałe deski, oparte o zniszczone mury budynku. W środku nie było nic. Dosłownie. Puste szczątki dywanów walały się jedynie po kątach.
Nagle w głowie mężczyzny zapaliła się czerwona lampka. Znał to miejsce. Widział je wiele razy, mimo, że był pewny, iż nigdy tu nie był. W takim razie co to jest…?
Spojrzał wymownie na Haruun, jednak ta wpatrywała się tylko w zamyśleniu w ruiny. Wydawała się coś  wspominać…
– Tu był pożar. Widziałaś to, prawda? – wnioskował z jej twarzy.
– Nie. Słyszałam tą historię od rodziców wiele razy, ale… Nie, nie było mnie tu wtedy. Ale tak, przyczyną klęski tego budynku był  pożar. – odwróciła wzrok, jakby miała coś do ukrycia.
– Więc jak to było?
– Nie jestem pewna, czy powinnam… - zająknęła się.
– Zaufaj mi. –  Odpowiedział.
– No dobrze, ale… Więc tak: to było szesnaście lat temu. Mieszkała tu rodzina. Nie za duża, rodzice i czworo  dzieci. Była wśród nich moja przyjaciółka… Ale dom spłonął. Nikt nie wie, jakim cudem to się stało. W każdym razie zginęli prawie wszyscy, zostało tylko małe niemowlę, które potem i tak zaginęło. Ale wszyscy… ZA CO? – spojrzała na niego wielkimi, ciemnymi oczami, w których tliły się łzy.
Dla Obi-Wana był to wielki szok. Wiedział już, skąd zna to miejsce. Odwiedzał ten dom codziennie, gdy spał. Jego sny wędrowały wokół tego miejsca i ukazywały dziwne wizje. Wizje płonącego domu. Pokój nastolatki, małe dziecko, niemowlę, staruszka… Wszystko zaczynało się składać w sensowną całość.
– A co, jeśli to niemowlę żyje? – zaskoczył pytaniem przyjaciółkę.
– Niemożliwe – zaśmiała się sucho – Poza tym to tylko legenda. Mówi on o tym, że dziecko zostało ocalone przez tajemniczą siłę i odeszło. Ale Obi, wyobrażasz sobie niemowlaka wędrującego po polach pszenicy? To nie ma sensu.
A jednak w głowie Kenobiego formowała się dziwna myśl, która podpowiadała, że to dziecko żyje.
– Czym była ta „niewidzialna siła”? – zaintrygował się.
– Teorie są bardzo różne – odgarnęła kosmyk włosów z twarzy – Jedni mówią, że to jeden z węży Yeve uprawiał sztuczki magiczne, inni mówią, że to była łaska wiatru, który porwał malucha… Sporo tego. Ale nic nie jest prawdopodobne.
– Olla… - zaczął Kenobi, ale w tym momencie obraz zaczął się rozmazywać. – Olla! A co jeśli…
W tym momencie nad głową Obi-Wana pojawiła się twarz Anakina. Przyglądał się z zainteresowaniem swojemu byłemu mentorowi.
– Coś nie tak? – zdziwił się mistrz Jedi.
– Wydaje mi się, że niestety tak.

____________________________________________
Hej, ho, na wakacje by się szło!
Witam, akurat ten rozdział mi się osobiście podoba. Wyszedł całkiem OK, a dialogi zostawcie w spokoju XDD Tak w ogóle to to są jedne z ważniejszych rozdziałów, więc polecam czytać ^^

No w sumie to tyle, co ja mam napisać? xP 

Dedykacja dla Vanessy ^^

NMBZW!

sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 33: "Przemiana"



Ness otworzyła oczy. Gdzie była? Dopiero po chwili sobie przypomniała.
Ciepłe promienie słońca delikatnie muskały jej twarz. Wokół roznosił się zapach letniego deszczu. Wielkie szyby ukazywały panoramę Coruscant. Dziewczyna była w apartamencie, który wynajęła jej Padme Amidala.
Wstała i po cichu wyszła z pomieszczenia. Miękki dywan masował jej stopy. W końcu na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Jeszcze nigdy nie było jej tak przyjemnie jak teraz.
W kuchni zastała ogromny bałagan. Na długim blacie stało pudełko z kawą (oficjalnie wprowadzam ludzkie jedzenie do świata SW!), czajnik, z którego jeszcze tliła się para, kilka porozrzucanych ciastek i pięć kostek cukru. Najwyraźniej Han i Nicolas jedli śniadanie. Chociaż… nie wiadomo co z Hanem. Nie widziała go od wczoraj. Może znalazł inne mieszkanie? Nie… zresztą nieważne.
– Śpiąca królewna wstała? – Zza drzwi wychyliła się głowa Dane’a.
– Śpiąca królewna? – zdziwiła się dziewczyna. – Nie wiem, ale wstałam.
– Wiesz która jest godzina? – Chłopak usiadł na kuchennym krześle. – Dziesiąta trzydzieści.
– Co macie… - Zamarła, gdy otworzyła lodówkę. Na półkach poustawiane były przeróżne potrawy: sałatki, warzywa, jogurty, napoje, wędliny (widział ktoś rzeźnika na Coruscant? XD) i wiele innych.
– Tak – wyprzedził ją Nicolas – możesz wziąć co ci się rzewnie podoba! Smacznego.
– A… ale jak? To wszystko? Wszystko mogę zjeść? – Ness zrobiła wielkie oczy.
– Chcesz kanapkę z serem i z ogórkiem? I tak, ale chyba nie wszystko naraz. – stwierdził. W sumie, to ta dziewczyna go fascynowała. Była taka… Inna. Wreszcie mógł on, Nicolas, kogoś czegoś nauczyć, a nie jak zawsze, na odwrót. 
 – Dobra. Może być z serem i z ogórkiem. – odpowiedziała. Chłopak wziął się do roboty, a po chwili na talerzu szesnastolatki leżała smaczna strawa. Dziewczyna wzięła kęs.
– Ej, to jest w sumie smaczne! Dziękuję – uśmiechnęła się. – A ty nic nie jesz?
– Jak widać już jadłem. Smacznego.
– Powiesz mi coś o tym całym… o tej Republice? – spytała po chwili. Jej wielkie oczy błądziły po całym pomieszczeniu. Dziś wyglądała mniej… Smutno. Włożyła turkusową bluzę i białą koszulkę, a do tego białe jeansy. Jej ciemne włosy opadały na ramiona.
– Spoko. A co chcesz wiedzieć?
– Wszystko, co ty wiesz. Mów.
~***~
Niebieska rzecz upadła na ziemię. Ohyda. Czerwona ciecz wypływała spod jej prawego końca. Wrzask Twi’leanki unosił się po całym barze.
Stało się. Han Solo, siedmioletni sierota, po raz pierwszy w życiu zrobił komuś większą krzywdę – odciął rękę kobiety. To było bardzo dziwne uczucie – jakby robił to już zawsze, nic szczególnego. A jednak… ja dnie jego serca kryło się poczucie winy. Ale co mógł zrobić?
Otóż przedmiotem, którego mały Solo użył do odcięcia prawej kończyny od reszty ciała był miecz świetlny. Co prawda jakiś krótki, ale działał doskonale. Ciemnozielona klinga przecięła powietrze, po czym się schowała.
– Nie zadzieraj ze mną. Nie wyjdziesz z tego cało – poinformował Twi’leankę Han, po czym uciekł. Co prawda w tym miejscu takie zdarzenia miały miejsce dość często, ale wolał nie ryzykować. A poza tym nie wrócił na noc do mieszkania. Mimo wszystko, Solo nie chciał, by Nicolas się martwił. Całkiem spoko gość z tego Dane’a. I jeszcze ta cała Ness… No nic. Lepiej wracać.
Nie zastanawiając się dłużej, mały ruszył w stronę Lotniska Transportu Krótkobieżnego.
~***~

– Hmm… Wizje ty widzisz? – spytał Yoda, siedząc naprzeciw Obi-Wana. – Na czym polegają one?
– Widzę rodzinę… dom… płomienie… – próbował skleić zdanie Kenobi. W końcu przekazał wiekowemu mistrzowi wiadomość przez Moc. Wyjątkowo dobrze mu to wychodziło. Emocje… one pomagały mu w przedstawieniu obrazów. One nim… władały. To nie była droga Jedi, ale… Nie mógł ich wchłonąć. Nie potrafił być teraz spokojny. To było zbyt ciężkie. Ale co się działo?
– Przeszłość ukazuje ci się. Pokazać coś chce. Kontrolować emocje musisz, umysł wytężyć. Mocy się poradź. Bo to, co widzisz, bardzo ważną rzeczą może być…
– Dzie… Dziękuję, mistrzu. – Kenobi ukłonił się wiekowemu mistrzowi. Rady były bezcenne, brzmiały tak dojrzale, mądrze. Na pierwszy rzut oka wydawało się to klasycznymi zagadkami Yody, ale jeśli dobrze się temu przyjrzeć…

~***~

– Co tam widzisz?
– Nic, gwiazdozbiory. – Nicolas przyglądał się niebu. Ness usilnie próbowała mu coś pokazać, ale co? – Słuchaj, może powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Zimny, nocny wiatr przeczesywał włosy brunetki. Jej oczy świeciły w świetle księżyca. Wyglądała naprawdę dziwnie, jakby zaraz miała się zmienić w jakiegoś potwora. Chociaż może nie do końca… Ona po prostu była dziwnie tajemnicza.
– Widzę tam mój cień. – odezwała się po chwili. – A obok twój. One przecinają światła – Uśmiechnęła się.
– Ja osobiście nic nie widzę – Dane uniósł lewą brew do góry, na co dziewczyna odpowiedziała tym samym.
– Dobra, chodź. Chcę iść spać, a na dachu wieżowca się nie da. – Jej „prymitywne” zdania rozbawiły szesnastolatka.
– Okej. Dom czeka.

~***~

May siedziała na jednym z foteli, w świątynnym korytarzu. Mistrz Obi-Wan Kenobi wezwał ją na rozmowę. To trochę… dziwne. Nigdy tego nie robił, jak już, to od razu pytał o co chodzi. W sumie nie preferował oficjalnych metod z padawanką.
Ale dziewczyna wiedziała, z czego to wynika. Teraz wszystko się zmieniło. Nawet ona, May Kenobi… Znaczy My Solo, zmieniła po części swój charakter – May Solo to już inna osoba, to już nie ta sama, rozbawiona, wiecznie szczęśliwa May Kenobi.   
– May? – Koło dziewczyny przysiadła Edeen. Jej przenikliwy wzrok pierzył ją od stóp do głów, i wywnioskował: „Coś jest nie tak. Trzeba jej pomóc”. Tyle, że Solo wcale nie chciała pomocy. Potrzebowała samotności. Teraz, tak.
– Edeen, proszę, zostaw mnie. Nie teraz.
– Ale… Chodzi o Hana. – powiedziała.
– Hana? Coś z nim nie tak? – May podniosła wzrok na dziewczynę. Jej lekko spuchnięte i czerwone ze zmęczenia oczy nagle wykazały wielkie zainteresowanie.
– Podobno… Podobno od wczoraj nie ma go w domu.
____________________________________________ 

Żyję.
Połowicznie, ale żyję. Rozdział dokończyłam dzisiaj, i dzięki White Angel mam wreszcie dobre akapity <3. Dość krótko, dla odmiany. Nie wiem, czy mam błędy, ale dzisiaj nie mam na nie siły. Mimo wszystko, jestem z tego posta w miarę zadowolona. 
To tyle. Dzisiaj dedyk dla... White i Sue. 

NMBZW!

piątek, 3 czerwca 2016

Rozdział 32: "Sekrety przeszłości"




    May podniosła się gwałtownie z łóżka. Ten sen… A raczej wizja… co to mogło być? Ness ze znakiem Vouxa na ramieniu. Ciemna storna. Opętanie… tu pachnie Sithami.
    Wstała szybko i się ubrała. Jeśli dziś spóźni się na trening… pierwszy od dłuższego czasu trening z Obi-Wanem, to nie będzie kolorowo. Zwłaszcza, że Kenobi ostatnio był nie w humorze. Chodził przygnębiony, od kiedy opuścili Coryor. Jakby… coś nie dawało mu spokoju, trzymało w niepewności. W sumie, to skądś to znała. Ona też ostatnio się zmieniła. Niekoniecznie na lepsze. Stała się bardziej dojrzała, bardziej poważna. A wszystko przez jakieś pieprzone problemy rodzinne.
     No właśnie, rodzina. Czym dla niej była? Han i Laurel byli jej tak obcy, a jednocześnie tak bliscy. W ciągu kilku dni zmieniło się życie tych trzech osób.
     Każdy był inny. Laurel – spokojna, miła, tajemnicza, smutna dziewczynka. Wychowana przez Vouxa, Sitha, który torturował ją przez całe życie.
     Han – mały przedsiębiorca. Gdy go znalazła, siedział w najbardziej niecenzuralnym miejscu w stolicy. Pił jakieś nasączone chemią świństwo i zadawał się ze starymi hazardzistami. Ponadto, chłopak jest bezdomny. Jako jedyny z nich musiał spać na ulicy.
     I ona – May. Dziewczyna, która, mimo wszystko, miała chyba najlepiej z całej trójki. Miała dom, przyjaciół. Mogła się uczyć, rozwijać, ćwiczyć swoje umiejętności. To właśnie jej drzwi na świat były najbardziej otwarte. Miała wybór w życiu. Niemniej jednak, chyba właśnie May najbardziej zrozumiała cały ten konflikt rodzinny.
     Ale była rzecz, która przerażała ją najbardziej – rodzice. Nigdy ich nie znała. Z tego, co mówił Yoda, wyrzucili ją za próg (podobnie jak Hana), za to, że nie chciała się uczyć u Vouxa. Sith zapłacił wiele, aby zdobyć dzieci Solo. Tylko najsłabsza z nich, mała Laurel, nie uciekła od okropnego „mentora”. Jak widać, rodzice nie kochali swojego potomstwa zbyt mocno.
     - O ludzie. – Spojrzała na zegarek: trzy minuty do lekcji. – Już po mnie! – rzuciła, wybiegając z pokoju.

~***~

     Laurel opadła delikatnie na swoje łóżko. Trening był wyczerpujący. Skupienie umysłowe szło jej nawet dobrze, ale gorzej z walką na miecze świetlne… Yoda powiedział, że mała Solo jest „zbyt drobna”. Cokolwiek to oznaczało, nie było komplementem. Mówił to raczej z takim… żalem. Naprawdę ciekawe, co może oznaczać to słowo.
     - Hej mała! – Do pokoju wszedł Nicolas. Miał na sobie nowe, czyste ubranie: bawełnianą koszulę w kratkę, niebieskie jeansy, sportowe buty i lekką, przewiewną kurtkę w kolorze niebieskim. Wyglądał na nieco zaniepokojonego i speszonego.
     - Co się stało? – spytała po chwili milczenia.
- A co się miało stać?
- Nie udawaj, przecież widać na twojej buzi. – powiedziała z lekkim uśmieszkiem.
     Dziwne, ale to właśnie Nicolas był dl Laurel… rozbawieniem. Zawsze, gdy go widziała, chciało jej się śmiać. Ale z czego to wynikało? Zapewne z dziwnego życia. Zapewne z tego, że została wychowana na żelaznych zasadach i po raz pierwszy spotkała kogoś, o tak sarkastycznym charakterze.
     - Gdzie jest Han? – spytała po chwili.
- Poszedł gdzieś.
- Dokąd?
- A bo ja wiem? E tam… - Ruszył w kierunku PLTK (Portu Lotniczego Transportu Krótkobieżnego).
- Czekaj! Tak po prostu „poszedł”? Dokąd? – Zatrzymała go.
- Nie wiem, daj mi spokój. – odparł poszedł do wyjścia.
     - No trudno. Prędzej czy później się znajdzie! – podsumowała.
     W głowie małej działo się coś jeszcze. A konkretniej w jej podświadomości. Stawała się sobą, w znaczeniu – stawała się naturalna. Powoli wkraczała w świat dziecka (Nie, nie wchodziła do sklepu XD), w świat jej prawdziwej siebie. Mimo, że Jedi traktowali wszystkich jak dorosłych, ona szła w odwrotną stronę. Ale czy to dobrze…?

~***~

     Niebiesko-skóra Twi’leanka pochylała się nad Hanem. Jej ciemne, nieco rozbiegane od nadmiaru alkoholu oczy, mierzyły go od stóp do głów.
- Przepraszam bardzo, ale to jest MÓJ teren. Czego szukasz w moim pokoju? Czyżby moich skarbów? – Zatoczyła się do tyłu.
- A masz jakieś? – odgryzł się.
- Nawet nie wiesz… - Zakaszlała – Nie wiesz ile!
     Metalowy przedmiot w dłoni chłopca zrobił się jakby… cieplejszy. Jakby się do czegoś wyrywał.
- Rozumiem. A teraz wybacz, muszę coś załatwić.
- Och, nie! Może wezwać ochronę? Nieładnie grzebać w cudzych rzeczach, kochanieńki! Nieładnie, nieładnie… - Osunęła się na ziemię, ale szybko wstała.
- Dobrze. Skoro nie, to nie! – Z kieszeni kobiety wysunął się blaster.
- Zostaw mnie. – Siedmiolatek również wyciągnął broń.
- Aaaaghhh! – Twi’leanka zrobiła coś nieprzewidywalnego – rzuciła się całym swoim ciałem wprost na Hana. Nie wiadomo, czemu to zrobiła. Może po prostu alkohol uderzył jej do głowy i zapomniała, o broni, którą przed chwilą wymierzyła w Solo?
     Niemniej jednak, chłopiec nie był głupi. Sprawnie uskoczył przed pijaną niebiesko-skórą, a następnie wymierzył w nią.
- Oj, nie tak prędko! – odezwała się i wymierzyła.
     Jedyną rzeczą, która uratowała Hana, był ów przedmiot, który wyciągnął ze schowka w podłodze.

~***~

      Kenobi walnął się na łóżko. Jego myśli szalały jak kołowrotek.
     Trening był nawet udany, May nie zapomniała wiele w czasie tej nieprzewidzianej przerwy. Jedyną rzeczą, która niepokoiła Obi-Wana był dziwny błysk w oczach trzynastoletniej padawanki. Coś w rodzaju… niepewności, strachu. Nie do końca kontrolowała Moc. A może… a może to ON, Obi-Wan Kenobi, nie potrafił rozpoznać tego, co ona czuła.
     rafił w sedno. Rozumieć ludzi… to była jedna z jego najgorszych wad. Potrafił świetnie kontrolować, emocje, panował nad Mocą jak niejeden mistrz, ale był bardziej „robotem” niż człowiekiem. Robotem do robienia tego, co mu każą. Dopiero May i Anakin zaczęli go zmieniać.
     Ciekawe, co powiedziałaby na to Olla. Ona jako jedyna zrozumiała potrzeby i problemy mężczyzny. Haruun pomagała mu w zupełnie inny sposób, niż wszyscy jego przyjaciele. Była podporą psychiczną, nie fizyczną. Ratowała mu życie, ale nie bezpośrednio, jak Anakin, May czy Ahsoka. To była taka… młodsza siostrzyczka, która chroniła go, a on ją.
     Po pewnym czasie rozbolała go od tego wszystkiego głowa. Postanowił więc zrobić coś najbardziej oczywistego – położyć się spać. Jak zwykle, nie był to za dobry pomysł.

     Płomienie. Krzyki. Strach. Śmierć.
     Kolejna taka noc, kolejny taki sen. Kolejny raz ten sam koszmar. Kolejne cierpienie, kolejna porażka. Kolejna… strata.
     Łzy ściekały po policzkach Obi-Wana. ZNOWU to samo. Znowu niewyjaśnione fakty. Gdyby była tu Olla… wiele by za to dał.
     Ale był sam. Sam na wielkim pustkowiu. Przed chwilą stał tu dom. Dom, pełen radości, życia, miłości. Już go nie ma. SPŁONĄŁ.
     Ale nagle zdarzyło się coś nowego – z płomieni wybiegła kobieta. Miała na sobie brudny, spalony podkoszulek i poszarpaną spódnicę do kostek. W ręku trzymała małą dziewczynkę. Dziecko wierzgało się i kaszlało.
     Wzrok przykuwały wielkie, niebieskie oczy maluszka. Właściwie, to była dziewczynka.
     - Uratuj… ją! – wykrztusiła z siebie kobieta. Następnie… odeszła. A dziecko…?

 _____________________________________
A tak się martwiłam, że nie zdążę na sobotę! A piszę notkę w piątek :D No, no. Rozdział ogólnie podoba mi się bardziej niż poprzedni. Naszła mnie wena na niektóre rzeczy i BOOM. Starałam się przy dialogach. Wiem, że nie jest idealnie. Uczę się (z pomocą kilku osób ^^). 
No to co ja tutaj mam powiedzieć... A no tak. W najbliższym czasie postaram się dodać Ness do postaci, ale mi się nie chce XD I jeszcze trochę czasu, żeby nie było spoilerków.
Uhuhu... ale się rozpisałam! Wiem, że ostatnio długość rozdziałów jest średnia, ale jakoś tak jest. A na koniec mała zabawa. Kliknijcie jeden z linków, i zobaczcie, co wyskoczyło. Potem napiszcie w komach ^^ (nudzi mi się XD).


Okay, to wszystko ;)
Dedyczek ląduje u mojej koleżanki, Leliki :*