W
pomieszczeniu było jasno i przejrzyście. Dziewczyna stanęła przy ścianie i
uważnie przyglądała się dwóm postaciom. Na ich twarzach widać było skupienie.
Niemalże czuła siłę, która przepływa przez ciała wojowników. Sala była nią
wypełniona; aż dziwne, że nie wybuchła. Ale skąd dziewczyna może to wiedzieć?
Przecież nie jest nikim ważnym. Lepiej – jest nic nie wartym człowiekiem,
przeczołganym przez los, sponiewieranym i poniżonym. Przeżyła tylko dzięki
swojej odwadze i sprytowi. Ale co jej z tego, skoro jej życie było wielką
zagadką?
Takie myślenie doprowadzi mnie do depresji.
Pomyślała
o miłych chwilach, które przeżyła podczas ostatnich dni. I w jednej chwili
zadała sobie proste pytanie: czy to wszystko ma sens? Czy jej życie ma sens?
Przed chwilą wydawało się to tragiczne, a teraz wręcz zabawne.
Zaczęła
się śmiać. Z czego? Nikt nie wiedział. Nawet ona sama. Po prostu coś, co
ciążyło jej na sercu przez całe życie pękło. Uwolniła się od wielkiego ciężaru,
jakby Atlas spod nieba.
A
potem widziała tylko ciemność. Mnóstwo ciemności. Wreszcie, gdy zorientowała
się co się stało, spoważniała. Zaczęła mrugać oczami i nadstawiać uszu. Nic nie
słyszała i nie widziała. Ale czuła. Poczuła dotyk ludzkiej ręki. Ciepła dłoń
delikatnie gładziła jej włosy. Czuła tętno osoby, która ją głaskała. Życie.
Chciała
się odwrócić i spojrzeć, kim jest ten tajemniczy osobnik. Ale coś jej
podpowiadało, żeby tego nie robiła.
Cichy
szept dotarł do jej uszu, blade światło drażniło jej gałki oczne. Po chwili
widziała już wszystko. Znajdowała się w sali ćwiczebnej Świątyni Jedi. Anakin
Skywalker i Ahsoka Tano walczyli ze sobą.
Ness
przyjrzała się im uważnie. Nie wiedzieć czemu, wizja przed chwilą dodała jej
wigoru. Chciało jej się skakać i krzyczeć.
Chwyciła
za miecz świetlny treningowy, po czym zrobiła coś, o co by się nie
podejrzewała. Ruszyła na środek Sali z krzykiem. Zaczęła atakować Skywalkera.
Czuła w sobie siłę, jak nigdy dotąd. Ahsoka odsunęła się na bok, a jej mistrz
rozpoczął walkę z Ness. Szesnastolatka była w swoim żywiole. Dokładnie znała
każdy ruch przeciwnika, szybko kojarzyła fakty i robiła uniki. W końcu przelała
całą swoją dziwną radość w dziki okrzyk, wytrącając zarazem broń Wybrańcowi z
ręki. Zaskoczony dwudziestojednolatek cofnął się. Szesnastolatka stała nad nim,
trzymając gardę wysoko.
Nastąpiła
chwila ciszy. Wszyscy stali jak wryci gapiąc się na Ness, która właśnie
pokonała samego Wybrańca.
–
Prze… praszam… – Wybełkotała w końcu.
–
Co ci uderzyło do głowy? – Ahsoka spojrzała na nią wielkimi oczami. W tym
świetle przypominały wielkie brylanty.
–
Anakinie Skywalkerze. – Zwróciła się do mistrza Togrutanki – Naucz mnie tej
sztuki. Też chcę zostać Jedi.
Jej
ton był stanowczy, jakby właśnie znalazła to, czego szukała przez całe życie.
Wybraniec marszczył brwi. To, co właśnie usłyszał, było takim szokiem, że nie
myślał racjonalnie. Niemniej jednak propozycja dziewczyny nie była taka
bezsensowna. Oczywiste było, że Ness ma w sobie wystarczającą ilość
midichlorianów, żeby być Jedi. Ale ona była jedną wielką zagadką. Poza tym… co
z Ahsoką? Nie zostawi Smarkusia.
–
Nie, to niemożliwe. – Wyrwała go z zamyślenia Tano – Anakin jest moim mistrzem;
jeden padawan i jeden mistrz. Przynajmniej na tym etapie.
– Ness, chodź. Musimy porozmawiać. – odezwał się.
Mina Togrutanki była w tym momencie bezcenna. Czyżby była zazdrosna?
–
Więc… Chcesz być Jedi.
–
Nie tyle chcę, co wiem, że muszę być Jedi. – odpowiedziała szesnastolatka.
–
To znaczy…?
–
Jedi są rycerzami światła. Chronią świat przed złem. Chcę… muszę wam pomóc. A
poza tym… Potrzebuję zajęcia, żeby nie zwariować. Nie miałam wygodnego życia.
Chcę jakoś nadrobić te piętnaście lat, zintegrować się z ludźmi. – Na jej twarz
wstąpił uśmiech. – Proszę, wyszkól mnie. Obiecuję… przysięgam: zrobię wszystko,
co będziesz chciał.
–
Nie o to… - Skywalker roześmiał się – Nie o to chodzi. Po prostu mam już
padawana, który, zdaje się być o ciebie zazdrosny w tej chwili, i zapewne
obraża się na mnie.
–
Nie muszę być twoim padawanem. I nie muszę się uczyć… legalnie. Na przykład… pamiętasz tamtą halę, gdzie było zebranie?
Tam mogę ćwiczyć.
Brwi
chłopaka znalazły się nisko, jakby były pod poziomem morza (Hm, ciekawa metafora, nie?).
Kwestia nielegalnych zajęć w starej, śmierdzącej hali nie wydawała się jakoś
szczególnie kolorowa. Wolałby ten czas spędzić z ciężarną żoną. Ale z drugiej
strony…
–
Proszę – odezwała się cicho Ness – To tylko kilka godzin dnienie. Co to dla
ciebie? – Zabrzmiało to dość paradoksalnie.
–
Muszę… to przemyśleć. I mam warunek. – spojrzał na nią – Opowiesz mi o sobie.
Wszystko.
~***~
Laurel
leżała w pokoju i przeglądała programy holotelewizyjne. Od jej przyjazdu do
świątyni minęły zaledwie cztery dni, a już czuła się tak zmęczona, jakby nie
spała o roku. Ale nabrała siły i nie była już taka koścista. Poznała Lary,
Ketreen, Ralye i Cade. Od koleżanek nauczyła się, jak nie chować się w koncie i
odpyskować starszym.
Nabierała
pewności siebie. Miała dom, przyjaciół.
Nagle
rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczynka zerwała się by otworzyć. Co, jeśli to
jakiś mistrz?
Jednak
w drzwiach, ku jej zdziwieniu stał Han.
–
Hej… mogę? – spytał niepewnie.
–
Jasne, chodź. Akurat nie mam co robić. – Porwała pilota i wyłączyła
holotelewizor. – A w ogóle to po co przyszedłeś?
–
Nie wiem… W sumie to może masz rację.
–
W sensie? – Mała usiadła po turecku na swoim łóżku i zaczęła bawić się swoimi
włosami.
–
No faktycznie jesteśmy rodzeństwem na papierze, ale możemy to zmienić… –
zarumienił się. Solo zrozumiała o co mu chodzi.
–
Wtedy, gdy skoczyłam… Nie musiałeś mnie łapać. Gdybym była ci obojętna
puściłbyś mnie – domyśliła się.
–
No. – Ton zdenerwowania zmienił się w łobuzerski uśmieszek – Zobaczymy, czy
powinienem tego żałować.
–
Że… co?! O ty – zaśmiała się i rzuciła w brata poduszką. On zrobił to samo z
jaśkiem Lary, która akurat wyszła z pokoju.
Rozpoczęła
się walka. Rzucali się poduszkami bez opamiętania. Przeplatali to śmiechem i
radosnymi wrzaskami lub groźbami na poziomie Vouxa, typu „Giń, marny człowieku!”.
I
w tym momencie Laurel się zatrzymała. Zrozumiała, że w ten sposób właśnie staje
się rodziną Hana – będąc przy nim. W radości i w smutku. Po prostu przy nim
BĘDĄC.
Po
chwili drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wbiegła cała banda koleżanek
Laurel. Wtedy dopiero rozpoczęła się prawdziwa walka.
______________________________________________
Czeeeeeść!
Co robię zamiast wstawiać rozdział? Siedzę na obozie, potem na Mazurach, przyjeżdżąm do domu i zamiast pisać notkę czytam komentarze u Kiwi O.O
Kawałek pisałam jakieś... bo ja wiem, z 2 tyg. temu xD I chyba widać różnicę, bo tamto coś na początku mi nie wyszło, ale trudno.
Zrobiłam coś optymistycznego z Laurel, bo się depresja zrobi po prostu.
No to ogólnie jestem zadowolona z życia, na obozie poznałam cudownych ludzi i te wakacyjne yjazdy uważam za udane. Jak Wam się żyło?
Wiem że mam sporo błędów, ale muszę wrócić do formy. A, i przy okazji. Czytałam książkę "Apollo i boskie próby" Ricka Riordana i gorąco polecam ^^ Poza drobnymi dziwnościami jest super.
Okay, ja się zwijam. Nie wiem, co z tego wyszło, ale jest.
Dedyk dla:
Wszystkich moich znajomych z obozu (chociaż wiem, że tu nie przyjdą, ale niech to będzie taka pewnego rodzaju cześć XDD)
Nicole Rain - wróciła :D
NMBZW!!!