Muzyka

niedziela, 28 sierpnia 2016

Rozdział 40: "Nie jestem zwykłym Jedi"



– Nie sądzisz, że mieszanie w to Ness jest trochę nie w porządku? – Szepnął Nicolas do May, gdy ta powiadomiła go o swoim planie.
– A co, chcesz zostawić Anakina i Obi-Wana na pastwę losu? Ja bym poszła, ale raz już nie posłuchałam się Rady Jedi, więc jeśli to powtórzę to po mnie. Naprawdę nic ci na nich nie zależy? – spytała.
–Zależy… Ahs była moją koleżanką, tak jak wy wszyscy… Daliście mi dom i pomoc. Ale martwię się o Ness, nie możemy jej puścić samej. Jest szkolona dopiero od dwóch miesięcy. – powiedział.
–Nie musisz się o nią martwić, Ness da sobie radę, jestem pewna. Ja nie mogę stąd uciec, wiesz… Laurel tak samo. Jeśli chcesz to zabierz Hana. Jestem pewna, że Anakin i Kenobi wyruszyli, aby szukać Ahsoki. – położyła mu dłoń na ramieniu – Nie jesteśmy tacy jak ty byłeś… – powiedziała cicho.
– Hej, co jest? – do pokoju weszła Ness.
– Posłuchaj… musisz nam w czymś pomóc.

~***~

Anakin od dwóch godzin usiłował naprawić silnik.
Utknęli na tej przeklętej planecie przez Obi-Wana. Gdyby nie te jego durne pomysły lądowania na Coryor…
– I co? – spytał po chwili Kenobi.
– Nic, cudownie, utknęliśmy tu. – Skywalker rzucił jakimś narzędziem o ziemię. Nie dość, że w ten sposób nie ocalą Tano to jeszcze stracili kontakt z Republiką.
– Może Haruunowie coś mają. Jeśli tak to możemy… – zaczął starszy.
– Nie. Musimy się stąd ja najszybciej wydostać, rozumiesz? Ahsoka…
– Anakinie, wiem, co czujesz. Ale uwierz mi, nerwami niczego nie załatwisz. Skup się na Mocy, jesteśmy niedaleko ludzi. Nie uratujemy Ahsoki, jeśli nie będziemy cierpliwi. Złość nie jest drogą Jedi. – spojrzeli sobie w oczy, a wzrok Wybrańca spochmurniał.
– Dobrze, Mistrzu. – Kolejny raz Skywalker miał wrażenie, że coraz trudniej mu zapanować nad emocjami. Coś odciągało go od powinności Jedi. Coraz bardziej chciał robić rzeczy, których mu nie było wolno i dobrze o tym wiedział.
– Chodźmy. – zarządził Obi-Wan.

~***~

Olla siedziała samotnie na polu. Wpatrywała się w dal wyczekując jakiegoś znaku. Obi-Wan obiecał, że wróci. Każdego wieczoru czekała w tym samym miejscu, do zmierzchu wpatrując się w horyzont.
Ale nie przychodził, nie dawał znaku. W końcu społeczność Coryor była niecywilizowana, nie było tu wojny. W sumie to się cieszyli, życie w zgodzie i spokoju nawet Olli odpowiadało. Ale tak strasznie jej czegoś brakowało. Tak strasznie chciała wyjść do ludzi i poznać obcy świat.
– Obi-Wanie, gdzie jesteś? – szepnęła.
– Cześć, nam też miło cię widzieć – za nią pojawił się uśmiechnięty… Kenobi.
Kobieta gwałtownie się odwróciła i przytuliła do Anakina i mistrza.
– Dobra już, starczy – odsunął się Wybraniec – Posłuchaj, potrzebujemy części do naprawy, nasz statek rozbił się tu niedaleko.
– Jasne! Damy wam, czego potrzebujecie. Proszę za mną – Uradowana ruszyła w kierunku ich chatki.

– Straciliśmy sygnał, gwiezdny niszczyciel Separatystów zestrzelił nam prawy silnik i spadliśmy akurat tutaj. Myślę, że macie cos, co się nam przyda. – Tłumaczył Anakin, grzebiąc w warsztacie ojca Olli. W większości znalazł tam przyrządy takie, jak drewniana obieraczka do ziemniaków z metalowym ostrzem, stalowe grabie, wory ze zbożem czy inne bezużyteczne sprzęty.
– Tu nie ma nic, co mogłoby przypominać osłonę trzeciego stabilizatora, a bez tego nie da się latać. – mruknął Skywalker.
– Na pewno coś znajdziemy, tylko się przyjrzyj i nie patrz jak blaszany droid.
– Ha, ha. Bardzo śmieszne. – Wywrócił oczami, na co Haruun się zaśmiała.
–Wy tak zawsze?
Dwoje mężczyzn nie odpowiedziało, nagle wykazując niezwykłe zainteresowanie swoimi butami. Kenobi wciąż się bacznie rozglądał, jakby wierzył w to, że tu znajdą coś, co się nada. Jego wzrok nagle zatrzymał się na czymś, co przypominało szpadel.
– Przepraszam, czy ten szpadel jest… do użytku? – spytał.
– Oczywiście, weźcie, co zechcecie. – odparła.
Skywalker z zainteresowaniem przyglądał się swojemu byłemu mistrzowi. Co tym razem ten stary maruda wykombinował?
– Zamierzasz naprawić nasz samolot za pomocą drewnianego szpadla? Powodzenia! Ja chyba sobie pójdę i się rozejrzę. – stwierdził.
– Ja przynajmniej coś robię. – mruknął. – Hm, ciekawe. Ta taczka jest z metalu.
Stojąca w progu Olla zarumieniła się.
– To bardzo cenna dla nas taczka… – Powiedziała nieśmiało.
Anakin i Obi-Wan nie umieli się na nią gniewać. Była niewinna i chciała dać im wszystko, co tylko mogła. Przeważnie ludzie z Coryor byli bardzo dobroduszni i dbali o gości.
– Jasne. – Uśmiechnął się mistrz Kenobi.
– No super, to co teraz? – Oburzył się młodszy. – Ahsoka nas potrzebuje, nie rozumiesz? Czuję to w Mocy. Ona wysyła jakiś wyraźny sygnał! Nie możemy siedzieć z założonymi rękami.
– Czy nie rozumiesz, że nie mamy JAK po nią wyruszyć?! Czy to chodź raz mógłbyś mnie posłuchać, Anakinie? Nie widzisz, co się dzieje z Republiką?! Nasz najmniejszy błąd może kosztować życie wielu niewinnych ludzi. Rozumiem, że za nią tęsknisz i się martwisz. Miałem tak samo, gdy byłem twoim mistrzem. Tak, miałem tak samo, mimo, że tego nie okazywałem. Chciałem być dobrym mistrzem, takim jacy powinni być Jedi. Każdy mój ruch lub zachowanie do ciebie, było z troski. Bo jesteś moim przyjacielem. Ale nie możemy stawiać przyjaźni na pierwszym miejscu, choćbyśmy chcieli. Mamy wojnę, Anakin. Wojna nie będzie się litować nad twoją tęsknotą. Priorytetem jest aby przetrwać. Jedi się nie przywiązują, mój młody padawanie. – Wykrzyczał.
Skywalker stał przez chwilę, gapiąc się na swojego byłego mistrza. Zachował się dokładnie tak, jak w czasach, kiedy byli mistrzem i padawanem.
– Nie jestem twoim padawanem. Ja dorosłem, nie możesz tego zrozumieć? I nie, wcale nie byłeś taki dla mnie jak ja dla Ahsoki. Byłeś typowym mistrzem, jakich wiele. Traktowałeś mnie tak, jak zwykłego ucznia. A ja jestem WYBRAŃCEM. Chyba wiesz, co to oznacza. Nie okazywałeś mi troski, nie widziałem tego, że się o mnie martwiłeś. Ale Jedi się nie przywiązują, więc Ahsoka może zginąć, a my nic nie zrobimy, bo nam na tym nie zależy.
– Nie tego cię uczyłem… Nie tego. – powiedział zmarnowany. Ze spuszczoną głową wyszedł z pomieszczenia, mijając zdezorientowaną Ollę, która cały czas stała w progu.
– Poczekaj, Obi… – szepnęła, bardziej do siebie niż do Kenobiego. Następnie zwróciła się do Anakina. – Hej, nie smuć się. Pożyczymy wam tę taczkę. Wiesz, to twój mentor. Strasznie mu smutno. MI też by było, gdyby ktoś powiedział, że nie czuł opieki i troski, jaką go obdarzyłam. – Położyła dłoń na prawym ramieniu mężczyzny.
– Wiem… Poniosło mnie. On powiedział prawdę, której nie chciałem do siebie przyjąć. – Jęknął, po czym ruszył do wyjścia z obory – Posłuchaj, muszę iść na chwilę. Wrócę rano.

Usiadł w całkowitej ciszy na środku pola. Szum wiatru i wszechobecny zapach natury pomagały mu się skupić. Wiedział, że potrzebuje medytacji. To, co dzisiaj zrobił było potwierdzeniem, że zbacza na złą drogę. Nie chciał tego, ale to niechciejstwo było spowodowane upartością. Tego też nie chciał. Musiał odnaleźć spokój w Mocy. I to z niej czerpać naukę, która była bardzo prosta, a jednocześnie tak trudna. „Nie zbaczaj na złą drogę, lecz małymi krokami buduj sobie tę dobrą”.

 _____________________________________

Cóż mogę powiedzieć, rozdziału by nie było, gdyby nie Emi. Dziękuję z całego serca za jakąkolwiek motywację... Ten blog robi się porażką... Ale nie przez brak weny, tylko przez brak czytelników. Cóż, trudno. Jeśli tu jesteś, i kryjesz się pod anonimowym, proszę, daj znać że jesteś. Chciałabym wiedzieć, czy ktokolwiek jeszcze to czyta.
To tyle, rozdział zadedykowany Emi <3
A, chciałam jeszcze nadmienić, że ten rozdział dla odmiany nawet mi się podoba.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Rozdział 39: "Zaginione rodzeństwo"



Han, Laurel, May, Ness i Nicolas siedzieli w pokoju najstarszej Solo. Ich miny były zmartwione, jak to ostatnimi czasy. Wojnę wygrywali separatyści, wszystko się sypało. Senat był przeciwko Jedi, mimo, iż oficjalnie byli sojuszem.
Poza tym niedawno zginęła Edeen, najlepsza przyjaciółka May. Ahsoka Tano gdzieś zaginęła. Anakin nie mógł się z tym pogodzić. Zresztą pozostali również.
– Ahsoka nas potrzebuje. Ona żyje. Chyba wszyscy to wiedzą. Poza tym strata Edeen… – Ness spojrzała ostrożnie na Solo – Nie może nam zamknąć oczu. Musimy walczyć. Nie wszystko stracone.
– Co masz na myśli? Przecież oni mają ogromną przewagę. Nigdy nie pokonamy armii klonów… I teraz jeszcze ta dziwna zaraza na Tatooine. – mruknęła trzynastolatka.
Wstańcie i patrzcie przed siebie. Mamy niewiele czasu. Znajdziemy Ahsokę. Pokonamy Vouxa. Po prostu musimy działać.
Zastanowili się nad tymi słowami. Han i Laurel mieli zaledwie siedem lat.
– Wchodzę. – powiedziała Laurel.
– I ja, siostrzyczko. – rzekł Han.
– To ja też. – May nieśmiało położyła rękę na ręce brata.
–Świetnie. Teraz tylko Anakin. Jutro rano wyruszamy.

~***~

Ness leżała w swoim łóżku i myślała.
Przecież Ahsoka musi gdzieś być. Nie rozpłynęła się.
– Hej, wszystko ok? – spytał Han, podchodząc do łóżka dziewczyny.
– Jasne. Po prostu jestem zmęczona. Dobranoc – przewróciła się na drugi bok, kończąc temat. Nie miała najmniejszej ochoty rozmawiać o swojej dzisiejszej decyzji.
Zamknęła oczy i momentalnie odpłynęła w zaświaty.

Jej oczom ukazała się wysoka postać. Był to muskularny mężczyzna o czarnych oczach. Jego twarz była surowa, ale nawet przystojna. Każdy krok brązowookiego odbijał się echem po pomieszczeniu, w którym się znajdowali.
Była to jakaś piwniczka. Na półkach zakonserwowane były dżemy, ćwikła i inne produkty. W kącie stały worki ze zbożem.
Dziwne, ale Ness wcale się nie bała tego człowieka. Raczej była podekscytowana. Jej serce biło szybciej. Coś w nim było tak znajomego, a zarazem tak odległego.
– Voux? – szepnęła.
– Nessie, to ja. Nie pamiętasz mnie, wiem. Ale ja przeżyłem. Nie bój się, Anastazjo Alex. Wyzwolę cię. To wszystko ich wina. Ale nie pozwolę cię skrzywdzić, zobaczysz.
– Czeeeeeekaj! Kim ty jesteś? Przed czym masz mnie ocalić…? Wątpię, że ktoś mi grozi. Ale wyglądasz jak Voux. 
– Voux… Nie jestem Vouxem. Jestem Scar, twój brat, Nessie. Pamiętasz? Miałaś niespełna trzy miesiące… no tak, nie możesz pamiętać. Ale Republika zapłaci nam za to. Zobaczysz.
– Chwila, czegoś tu nie rozumiem. Co zrobiła Republika?– spytała dziewczyna.
– Twoje oczy… wyglądają dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy wyniosłem cię z pożaru. To dzięki mnie żyjesz, kocham cię najmocniej na świecie. Jesteś moją jedyną rodziną, nie zawiodę cię. Republika zginie. – Spróbował podejść do dziewczyny, ale nie jakiś metr przed Anastazją pojawiła się szyba. Chłopak z frustracją uniósł głowę.
– Jesteś dokładnie taka sama… Taką cię pamiętam – To mówiąc otworzył swój wisiorek na szyi, a zdjęcie tam umieszczone ukazywało rodzinę. Ojca, Matkę, trzy dziewczynki, dwóch chłopców i jedną niemowlęcą dziewczynkę.
Dziewczyna nieśmiało wyjęła zza bluzki swój wisiorek. Była tam fotografia jej jako niemowlę i rodziców.
– Widzisz? Jesteśmy rodziną. To przez tę całą „Republikę” nasz dom spłonął. Przez kanclerza. – Zacisnął pięść, po czym na jego policzkach pojawiły się strumyczki łez.
– Co chcesz zrobić? Proszę cię, nawet się nie znamy. Zostaw stolicę w spokoju…
– Nic nie rozumiesz. To oni doprowadzili do śmierci naszej rodziny. Ja przeżyłem tylko dzięki… Zresztą, czy to się liczy? Znów cię znalazłem. Proszę, pomóż  mi.
– Ale ja jutro wyruszam na poszukiwania przyjaciółki. Posłuchaj, lepiej się w to nie mieszaj! Nie rób nic w kierunku zagłady Senatu, proszę… Oni nic nam nie zrobili. Moja opiekunka mówiła, że to był wypadek.
– Ona była zawsze zbyt dobra i pokorna. Wychowała cię na dobrą dziewczynę, Nessie. Ale teraz musisz mi pomóc. Powiem ci, gdzie jest Ahsoka Tano. Ale ty musisz zniszczyć Republikę. Dołącz do mnie. – Przycisnął twarz do szyby.
– Wiesz, kogo szukam? Proszę, powiedz mi…
– Leć do układu Camino. Zauważysz tam zmiany, znajdziesz tam nasze centrum. Ale proszę cię. Nie rób głupstw. Ci twoi „przyjaciele” są tak naprawdę wrogami.
– Co ty mówisz? Nie mogę im zrobić krzywdy! – Zaprzeczyła.
– Umawialiśmy się. Pozwolę ci odnaleźć Ahsokę… Jeśli ty się zastosujesz do naszego układu. – Wyglądał naprawdę strasznie. Anastazja czuła, że w głębi to jest jej prawdziwy brat.
– Ale co z tego, że uratuję jedną a zostawię tam czterech? – próbowała. Scar spojrzał na siostrę zatroskanym wzrokiem.
– Dobrze, nic nie zrobię w tym kierunku. Zostawiam cię z tym samą. Jak uda ci się ich uratować to dobra twoja. – Obraz rozmył się.

Ness obudziła się. W pierwszej chwili myślała, że nadal jest w wizji, przez wszechobecny mrok.
Jednak po chwili zorientowała się, że jest w apartamencie Padme. Nocny zegarek wskazywał godzinę 2:39.
Czy to był tylko sen? Oczywiście, że nie. była to wizja. Wizja jak każda inna, jak każdy koszmar.
– Hm, te wizje są nawet ciekawe – mruknęła, po czym wtuliła twarz w poduszkę.

~***~

– Obi-Wan Kenobi, słyszysz mnie? – Powiedział Cody przez nadajnik – Anakin Skywalker!
Jednak nikt nie odpowiadał.
Rex już wysłał wiadomość do świątyni. Rada Jedi nie zarządziła jednak żadnych poszukiwań ani misji ratunkowych.
– Musieli wkroczyć w układ, którego atmosfera nie sprzyja naszym systemom – podsumował Windu, gładząc się po brodzie.
– Mistrzu, a co z Ahsoką? – spytała May, zadziornie patrząc w oczka Mace’a. Nigdy za nim nie przepadała, tym bardziej, że nic nie robił w stronę odszukania jej przyjaciółki, mistrza i przyjaciela.
Laurel stała przy siostrze i dzielnie broniła jej zdania.
Han i Ness także ich wspierali, ale mentalnie. Przez ten krótki czas stworzyli pewnego rodzaju drużynę. Mimo różnic wiekowych świetnie się dogadywali i trzymali razem. Ale teraz wszystko się sypało…
– Możecie odejść – Dodał Ki Adi Mundi.
Dziewczyny z nieco zepsutym humorem ukłoniły się radzie i poszły do swoich pokoi.
– May, nie możemy tak tego zostawić. – Zaczęła młodsza. Jej lekkie, drobne kroczki obijały się echem po pustym korytarzu.
– Nie martw się, nie zostawimy. Mam doskonały pomysł. – podsumowała, ściągając brwi.

_____________________________
Ohayo. 
Jak dla mnie rozdział może być. Trochę brakuje
mi motywacji, i cierpię na chwilowy brak weny do tego bloga, ale
właśnie wpadłam na pomysł, który zwraca mi trochę wiary w siebie i w tegoż
bloga. Gdybyście nie wiedzieli, to soundtrack Piratów z Karaibów daje masę weny.
Przy okazji. Serdecznie zapraszam wszystkich na te dwa blogi:

Dedykuję rozdział Tatusiowi WA
PS: Dawno nie gadałyśmy :(

sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 38: "Lady Black"



~2 miesiące później~
Ness po raz kolejny musiała interweniować. Oddział droidów napadł na grupkę zbliżających się dzieci, które przechadzały się po wąskich uliczkach Coruscant. Ostatnio planeta ta coraz bardziej pustoszała. Jako, że była to stolica, największa liczba separatystów gromadziła się właśnie tu. Wojna chyliła się ku końcowi, jednak nie byłoby to zwycięstwo Republiki. Klony walczyły ile mogły, lecz ostatnio dziwnie się zachowywały. Były jakby słabsze, mniej oddane.
Za to ona… ona była szczęśliwa. Wojna, wszechobecny strach i cierpienie nie były w stanie przytłoczyć myśli, że ma dom i rodzinę. Przyjaciół. Nauczyła się przez te dwa miesiące wiele. Anakin stwierdził, że jest już niemal na poziomie Ahsoki, na co Ness zareagowała niekontrolowanym śmiechem. Spełniała swoje marzenia. Mimo to wiedziała, że musi być inna niż pozostali Jedi. Oni nie nauczyliby się tego w tyle czasu.
 Poza tym zrobiła coś jeszcze.

Minął kolejny dzień. Wróciła do apartamentu Padme, w którym senator pozwoliła im się zatrzymać jak długo chcą.
Zaparzyła kolejną herbatę i zjadła wegetariańskie kanapki z serem.
– No cześć! – powitał ją Nicolas – Co tym razem za wieści ze świat przynosisz?
– A no nic takiego. Kolejny trening. Kolejny wycisk. Ale za to jestem na tyle umiejętna, żeby skopać ci tyłek, jak mnie za bardzo wkurzysz. – Powiedziała, gryząc kolejny raz swoją kanapkę. Nicolas był jej najlepszym przyjacielem, dlatego też tylko on wiedział o jej treningach z Skywalkerem.
– To dobrze. Han powinien wrócić za jakąś godzinę. Szkoda tyko, że nigdy nie mówi, dokąd idzie.
– Trzeba by z Laurel pogadać. Ona mimo wszystko najbardziej się z nim trzyma. – stwierdziła, biorąc łyka herbaty.
– Ness… muszę ci coś powiedzieć. – zaczął, a na jego twarz wstąpiły rumieńce.
– Co takiego? Wszystko w porządku?
– Muszę wracać na Onderon. – powiedział. – Chciałem to zrobić już dawno, bo… Ja ci nie mówiłem wszystkiego. Mam pewne problemy z tamtejszymi… Nie chcę, żeby wam się coś stało. Ode mnie najlepiej trzymać się z daleka. Mam ciężką przeszłość. Te dwa miesiące były najlepszymi w moim życiu, ale nie mogę…
Dziewczyna patrzyła w osłupieniu na swojego przyjaciela. Nie spodziewała się, że on może kiedyś odejść. Był jej potrzebny, wspierał ją, pomagał. Nigdy nie sądziła, że ją opuści.
– Nico… Nie możesz teraz mnie zostawić. Posłuchaj, nie tylko ty masz ciężko. Chodź, coś ci pokażę.
Po chwili znaleźli się na dachu wieżowca. Wokół tętniło życie: ścigacze przemieszczały się po planecie, na dolnych poziomach bary pękały w szwach od klientów. A tu było cicho.
– Ness nie jest moim prawdziwym imieniem. – powiedziała po chwili. Nicolas uważnie słuchał dziewczyny. Nic nie powiedział.
– Jestem dziewczyną, która w wieku pół roku straciła rodziców. Spłonęli w wielkim pożarze, a mnie znalazła pewna staruszka. Ona wychowywała mnie do dziesiątego roku życia, kiedy… odeszła. – Mówiła to cicho, ale w jej głosie było czuć wielki ból. – Moje prawdziwe imię spłonęło wtedy, kiedy cała moja rodzina. Został tylko popiół. – to mówiąc zdjęła z szyi coś w rodzaju naszyjnika z lusterkiem. Ale tam nie było niczego takiego, tylko zdjęcie. Ukazywało one dwoje rodziców i dziecko.
– Czy to…
– Mam na imię Anastazja. To zdjęcie… to ja i moi rodzice. Spłonęli w wielkim pożarze na Coryor. Straciłam wszystko. – powiedziała, a po jej policzkach spłynęły gorzkie łzy.
– Ale ja nie wiedziałem, Ness. Posłuchaj…
– Nie mów nikomu. To moja największa tajemnica. I dlatego też tak bardzo pokochałam to życie tu. Wśród was. Zyskałam szansę, nawet na bycie wojownikiem. Ale ty chcesz mnie zostawić. Jesteśmy przyjaciółmi. Jestem w stanie porzucić przeszłość. Zobacz, May się udało. Ma rodzinę, Laurel też z tego wyszła. Ja też mogę. Ale potrzebuję was. – na jej twarz wstąpił wyraz nadziei.
– Ale jak mnie znajdą to mam przerąbane. Mówię ci, mam brudne interesy na tej zapchlonej planecie. – Nicolas wbił wzrok w niebo.
– To nic nie szkodzi. Zapomnisz o nich. Oni o tobie. – nalegała.
– Nessie, nie wiem co powiedzieć. – zaczął – Gdybym cię teraz zostawił musiałbym być skończonym durniem.
– Po pierwsze, to nie mów tak do mnie. Po drugie: wiedziałam że mnie nie zostawisz – przytuliła się do niego z całej siły.
– No dobra. – zaśmiał się – Przysięgam, że cię nie zostawię.
– To cudownie, a teraz chodź, coś ci pokażę. – Ruszyła w kierunku wnętrza budynku. Gdy byli już w środku weszła do swojego pokoju. Odsunęła jedną z szuflad, po czym wyjęła z niej strój. Był to czarny kombinezon oraz fioletowa maska.
– To jest mój sposób – zwierzyła się – Jestem kimś w rodzaju Superbohatera. Staram się pomagać pojedynczym osobom, małym grupom społeczeństwa. To jest moje zadanie, Nico. Pomagam im i zwalczam droidy. I nikt nie wie, kim jestem. – Odwróciła się do niego twarzą. Jej oczy były wielkie i czarne, lśniące w blasku księżyca wpadającym przez okno. – A teraz chyba pójdę spać.
– No to ja też – zaśmiał się – Dobranoc, śpiąca kró…
– Nie mów do mnie tak. Dobranoc – uprzedziła go, po czym udała się do łazienki.

___________________________________________
Ufff, jestem.
Skończyłam to, trochę krótkie, ale to chyba nie przeszkadza. 
Rozdział o niczym w sumie, chociaż moźna się dowiedzieć imienia Ness. Pod koniec dostałam weny, więc trochę napisałam. Mam nadzieję że nie jest tragicznie nudne. Już niedługo powinnam to rozkręcić. 
Dedyk dla tych, co to w ogóle jeszcze czytają.

piątek, 5 sierpnia 2016

Rozdział 37: "Wojna jest wśród nas"



– Odbij, blokuj, dźgaj, tnij! – Padały komendy Anakina. Ness już trzecią godzinę walczyła z manekinem ćwiczebnym, skombinowanym przez Skywalkera. Była mokra, jakby wyszła spod prysznica. Ale tego właśnie się spodziewała i doceniała starania… „mistrza”?
Zamiast miecza miała kij, którym bardzo sprawnie się posługiwała. Dzięki temu tandetnej kukle nic się nie stało. Podczas treningu szesnastolatka nie odzywała się, nie narzekała, milczała jak grób. W środku była strasznie podekscytowana, ale starała się to ukryć. Każdy jej ruch był przemyślany i wykonany w jak najbardziej precyzyjny sposób. Najwyraźniej zrobiła wrażenie na Wybrańcu, bo ją bacznie obserwował. Pytanie tylko, czy pozytywne.
– Stop – powiedział – Na dziś wystarczy.
– Mhm… – Szesnastolatka nieśmiało odłożyła kij i dobrała się do butelki wody. Zaczęła powoli wypijać zawartość, czując, że  odzyskuje siły. – Czy… nadaję się, chociaż trochę? – Spytała, ale Anakina już nie było. Jakby się rozpłynął. Zastanowiła się, czy tacy ważni Rycerze Światła zawsze tak robią.
– Musimy stąd iść – Usłyszała czyjś głos za sobą. Aż podskoczyła. Za nią stała May, uważnie przyglądając się zmordowanej Ness i nieco zniszczonemu manekinowi.
– May… Przestraszyłam się ciebie – Odgarnęła kosmyk włosów zza ucha.
– Słuchaj, to nie czas na gadki. Anakin robi coś bardzo.. nielegalnego, że tak powiem. Ale to jest Wybraniec, taka jego natura.
– May, poczekaj. Oni nie mogą się dowiedzieć! – zdenerwowała się – Nie będę prawdziwym Jedi. Nie będę wchodzić w drogę Ahsoce. Słowo.
Blondynka uniosła lewą brew. Obie miały podobną sytuację – w ciągu kilku dni całkowicie zmieniło się ich życie. Obydwu było trudno. Ale zamiast myśleć nad tym, siedzieć i rozpaczać powinny się poznać i wspierać.
– Uważam, że szkolenie cię nie jest złym pomysłem, wręcz przeciwnie. I wcale cię nie wydam, bonie mam po co. Zresztą sama mam tyle na głowie, że chyba mnie rozumiesz. Ale… Ness, mamy wojnę. W każdej chwili może się coś zdarzyć.
– Wojnę… – powtórzyła. Woja to ból i cierpienie. Ona doświadczyła tego zbyt dużo w swoim nędznym życiu. – Czemu wojnę? Nie dość ludziom cierpienia, bólu? Wojna jest zupełnie niepotrzebna! Każdemu znajdzie się miejsce w galaktyce! – Głos jej drżał. Po policzkach spływały cierpkie łzy. May doskonale rozumiała starszą koleżankę. Bezsilność była okropnym uczuciem.
– Ness… – Solo zastygła w bezruchu. – Stój…
W tej chwili nad nimi zawisł myśliwiec przewożący kilkadziesiąt droidów. Jeden z blaszaków typu B-1 podszedł do May.
– Co robicie w środku miasta? – odezwał się – Zabić, zabić.
– Co… – Ale zanim zdążyła się odezwać, jeden z stojących w tyle B-2 wystrzelił prosto w nią. Na szczęście była na to przygotowana i błyskawicznie uskoczyła w bok, a po sekundzie włączyła miecz świetlny. Niebieska klinga przecięła powietrze i już po chwili cały rząd robotów leżał na bezużytecznym stosie.
– Ness, komunikator! – wrzasnęła – Powinnam go mieć gdzieś tu… – Odbiła kolejny strzał. Dość trudno było jej grzebać po kieszeniach i walczyć z oddziałem droidów.
– Ja się nimi zajmę, a ty znajdź ten komunikator! – Rzuciła szesnastolatka, wyrywając May piecz z ręki.
Młodsza nie miała dużo czasu. Problem tylko w tym, że nigdzie nie widziała małej, przenośnej holokomórki. Poza tym nie była pewna, czy Ness sobie poradzi. Ta dziewczyna była na zaledwie jednym treningu. Mimo swojej wrażliwości na Moc była początkująca.
Ale nagle dostrzegła coś. Wytężyła siły i zanurzyła się w Mocy. Jakieś pół kilometra przed nią leżał holoprojektor. Zawsze się przyda, trzeba skontaktować się z oddziałem klonów. Dwie osoby nic tu nie zdziałają siłą. Chyba, że…
– Ness! Stój! Oni są z nami! – zaczęła.
– Co? Ale ja… – Zauważyła, że Solo puszcza do niej oczko. Ach, czyli ma jakiś plan. Strategię.
– Jak to „z wami”? – odezwał się generał – Jesteście oddziałem separatystów?
– Nie! To znaczy… Jesteśmy… łowcami nagród! Pracujemy dla separatystów. Jesteśmy szpiegami, więc nie powinniście nas napadać. – May miała ochotę udusić koleżankę, za to, co właśnie zrobiła, ale nie było na to czasu.
– Nie wyglądacie mi na łowców nagród… – zastanowił się.
May przystawiła jeden z blasterów do blaszanego łba dowódcy.
– Cóż za szkoda, że takie prostaki jak wy nie umieją słuchać. Przecież jesteśmy SZPIEGAMI. – Wystrzeliła prosto w pseudogłowę droida. – Na nas już czas. Wątpię, że kiedykolwiek się jeszcze spotkamy… A tymczasem – bywajcie.
Ness zastanowiła się, czy Solo naprawdę nie jest jakimś szpiegiem. Doskonale wczuła się w rolę. Ale teraz nie było czasu na takie drobnostki. Trzynastolatka mignęła jej przed oczami i popędziła wzdłuż fabryk z dolnych poziomów. Niewiele myśląc ta zrobiła to samo.

~***~

– Wróciłeś. – Padme pocałowała Anakina w policzek – Gdzie się podziewałeś?
– Musiałem… zostać dziś dłużej. Obowiązki… jestem Jedi. Nigdy nie wiesz, co się stanie.
–Tęskniłam. Nasze dziecko też. – Dotknęła swojego brzucha. – Czasem mam wrażenie, że los chce mi cię zabrać… Że nie wrócisz. Pewnego dnia wyjdziesz i zaginiesz bez śladu.
– Daj spokój, nigdy cię nie opuszczę. Jesteś moją jedyną rodziną. Wy jesteście moją jedyną rodziną. – przytulił się do niej. Czuł bicie serca kobiety, czuł jej ciepły oddech. Była taka delikatna, taka drobna.
– Obiecujesz?
– Przysięgam. Już zawsze będę przy tobie,. Nieważne, czy się oddalimy od siebie o pół galaktyki. Jesteśmy jednością. Zapamiętaj. – lekko pocałował ją w usta.
Na twarz Amidali wstąpił uśmiech. Wyglądała cudownie. Jej oczy lśniły w blasku księżyca, który wpadał promieniami przez okno. Chciał ją ochronić za wszelką cenę, nawet za własne życie.
– A teraz chodź, musimy odpocząć. – Zaprowadził żonę na kanapę w salonie i przykrył ją kocem. Sam usiadł obok i głaskał ją po włosach.


___________________________________
No to jeszcze notka, na którą nie mam totalnie pomysłu. 
Hm, więc tu mamy rozdział. Mocno średni, wiem. Ale już niedługo coś będzie. Tak, to się
jeszcze rozwinie xD Ostanio słucham Nightcore i soundtracków z Piratów z Karaibów i to jest motywacja <3 Wena <3 No to tak...
Dedyk dla Vanessy <3 Ona za wsze czyta i ten ^^ dawno nie miała *przekopuje poprzednie rozdziały na obu blogach* Ach, no tak, jednak ma. Cały czas, ale pomińmy XD
I to by było tyle. Ja zmykam. 
NMBZW!